niedziela, 29 września 2013

Ulubieńcy września 2013

Aż ciężko uwierzyć, że wrzesień już dobiega końca i przyszedł czas na ulubieńców.
W tym miesiącu też obfitości kosmetycznej nie było więc bez zbędnych wstępów zapraszam do oglądania :)
                                                                                      
                                                                              
Na twarzy zdecydowanie gościły rozbielone minerały Annabelle Minerals. Uwielbiam je i sięgam po nie praktycznie non stop. W walce z cieniami pomagał mi walczyć Yves Saint Laurent Touche Eclat No 1.
                                               
Koloryt podciągałam za pomocą Wibo Your Fantasy Puder Prasowany Mozaika 3, która jak widać już wyzionęła ducha oraz mojego ulubionego Avon Jillian Dempsey Marmurkowy róż Heavenly Nude.
                                                           
                                                              
 Na powiekach jako baza niezłomnie gościł Maybelline Color Tatoo 24HR by Eyestudio 45-Infinite White. Te cienie są nie do zdarcia i ogromnie ubolewam nad tym, że nie są u nas dostępne wszystkie piękne kolory, o których donoszą zagraniczne media :/
                                                                 
                                                                               
 Na ustach też było bez szału. Najczęściej używanym przez mnie kosmetykiem był Wibo Friut & Witamine Lip Oil Lemon. Kolor zapodawałam dzięki obrzydliwemu w smaku ale o fantastycznym w kolorze Essence LE A New League Lip Tint 01 My Retro Jacket's Red. Czasami gdy miałam ochotę na mały skok w bok sięgałam po NYX Lip Gloss with Mega Shine LG 145 Salsa.
                                               
                                                   
Za to na paznokciach działo się dużo ;) Standardowo karmiłam je Lovely Nail Care Serum wzmacniające z wapniem i witaminą C, natomiast kolorowałam hipnotyzującym Flormar Nail Enamel 392 oraz nieziemsko pięknym i tajemniczym Color Club 1001 Williamsburg.
                                                      
                                                        
Na koniec również monotematycznie i od wielu miesięcy tak samo Oriflame Amazonia for Her EDT.
                                                       
To już koniec ulubieńców. Jak widać nie szalałam z kosmetycznymi eksperymentami ;)
Jak Wam upłyną wrzesień?
Znaleźliście coś co szczególnie przypadło Wam do gustu czy nie?

piątek, 27 września 2013

Niebieska wanilia

O skórki wokół paznokci staram się dbać na bieżąco, na równi z innymi partiami mojego ciała, szczególnie, że jest to teren bardzo kapryśny, mało urodziwy i skłonny do przesuszeń. W ramach akcji pielęgnacyjnych sięgam po najróżniejsze kosmetyki więc przyszedł czas aby opowiedzieć wam małe co, nie co o kolejnym.
Zapraszam :)
                                                            
Silcare
The Garden of Colour
Sky Blue Wanilla
                                                              
OBIETNICE PRODUCENTA:
Oliwki The Garden of Colour
Niezwykle intensywne zapachowo oliwki do pielęgnacji płytki paznokcia i skórek. Wpisują się w szeroką gamę produktów dla profesjonalistów, ale również dla każdego, kto ceni sobie szczególnie wysoką jakość.
Bogate są w witaminy A, E, C, B1, B5, B7, H, PP oraz olej mineralny. Zapobiegają utlenianiu a także odpowiedzialne są za właściwe wygładzenie. Idealnie nadają się do polerowania naturalnej i sztucznej płytki paznokcia. Do codziennego stosowania.
                                                    
SKŁAD:
paraffinum liquidum, prunus amyaaldus dulcis oil, prunus persica kernel oil, cocos nucifera oil, peg-20 castor oil, aqua, propylene glycol, alcohol denat.,  peg-60hydrogenated castor oil, zea mays oil, calcium pantothenate, inositol, retinol, rosa moschata seed oil, biotin, tocopheryl acetate, phenoxyethanol,  methylparaben, butylparaben, ethylparaben, isobutylparaben, propylparaben, parfum (+/- ci19140, ci42090 ci16255)
                                                                  
 POJEMNOŚĆ: 15ml
 DOSTĘPNOŚĆ: Internet - KLIK
 CENA: 7,99zł
                                                           
MOJE WRAŻENIA:
Zapach tego specyfiku to bardzo mocna, syntetyczna i niezbyt przyjemna wanilia. Kojarzy mi się jednoznacznie z wunder baum'em i podróżami w dzieciństwie, które były dla mnie odwieczną udręką z powodu choroby lokomocyjnej, więc jak sami widzicie łatwo nie jest. Chociaż z drugiej strony mogło być gorzej - mógł mi się trafić kokos od nadmiaru, którego mnie mdli. Kolor jest równie mocny jak zapach i jak widać na zdjęciach jest on wściekle szafirowy (tak, tak zdjęcie dobrze go oddaje). Nie wiem ja Wam ale mi się podoba... Szkoda tylko, że został uzyskany za pomocą paskudnego barwnika i biada jeżeli wam się gdziekolwiek rozleje... Konsystencja jest rzadka i płynna ale nie wodnista choć do gęstości np oliwy z oliwek mu daleko.
                                                                             
 Działanie. Hmmm... Może i byłoby jakieś pozytywne, gdyby nie poroniony pomysł z konsystencją rzadkiej oliwki bo już w trakcie aplikacji kosmetyk spływa z miejsca docelowego i tak naprawdę jest wszędzie tylko nie tam. Zazwyczaj najwięcej znajduje się go pod paznokciami chociaż to i tak bez znaczenia bo nadmiar skapuje z palców/płynie po rękach a reszta wyciera się w tempie ekspresowym. Narzekać jednak nie mam na co bo na moich skórkach nie ma tragedii a jedynie lekki przesusz, ale tak w rzeczywistości to taki sam a może nawet lepszy efekt dałby średniej jakości krem nałożony grubą warstwa na paznokcie i skórki. Liczyłam, że może przy dłuższym używaniu będzie lepiej, ale nie ma się co łudzić. Ostało mi około 1/4 preparatu (och ta genialna wydajność* - używam go wszakże od niespełna miesiąca) i wszelakie moje nadzieje umarły.
                                                              
 Opakowanie to szklana delikatna buteleczka z również szklaną pipetką - pomysł równie praktyczny co poroniony. Ciekawe, czy osoba, która je wymyśliła próbowała kiedykolwiek aplikować kosmetyk na drugą dłoń za pomocą dłoni już naoliwionej albo po prostu je zakręcić po zakończeniu użytkowania? I don't think so... Napisy są tak nietrwałe, że na długo, długo przed rozpoczęciem używania tego cuda* musiałam przepisać skład do notki roboczej bo teraz bym się go raczej nie domyśliła...
                                                        
* - wydźwięk ironiczny
                                                           
 Podsumowując: Właściwie to nawet nie ma co podsumowywać. Mogę to polecić jedynie wielbicielkom intensywnych zapachów (jest ich aż jedenaście do wyboru), które nie mają problemów ze skórkami i chcą ją stosować tylko dla swojej oflaktorycznej satysfakcji.
 Ja z tej przygody zachowam jedynie opakowanie, które niebawem stanie się kolejną, zwykłą anonimową buteleczką w moich zbiorach gdyż podejrzewam, że kiedyś mi się może do czegoś przydać...

środa, 25 września 2013

Pierwsza kosmetyczka, czyli co warto kupić rozpoczynając przygodę z makijażem: CERA

Na początku małe wyjaśnienie: wczoraj mój aparat totalnie i podejrzewam, że ostatecznie odmówił współpracy. Jako, że zakup nowego znajduje się akurat na ostatnim miejscu wśród wydatków to przez jakiś czas będę musiała męczyć siebie i Was zdjęciami z telefonu. Innej opcji nie ma, no chyba, że przestanę pisać. Mam nadzieję, że jednak uda się nam jakoś przetrwać ten trudny czas ;)
Tymczasem wracając do tematu...
                                                                                   
Za tytułowe zdjęcie do posta i jego obróbkę dziekuję Marcie, która poświeciła swój czas, energię, aparat i przede wszystkim kosmetyczkę ;)
                                                                      
Niedawno przeglądając makijażowe filmiki na YT wpadłam na pomysł zrobienia posta o tym co warto kupić rozpoczynając przygodę z makijażem. Taka propozycja pierwszej kosmetyczki z kolorówką ;)  Po dokładniejszych przemyśleniach na ten temat i ożywionej dyskusji z Martą doszłam do wniosku, że lepiej będzie podzielić wszystko na części (cera, oczy, usta i pędzle) i napisać kilka postów na ten temat, tak abym mogła wyjaśnić wszystko co i jak ;) Mam nadzieję, że ten cykl przypadnie Wam do gustu i znajdziecie w nim kilka ciekawych informacji.
Dzisiaj na tapecie CERA.
Zapraszam :)
                                                                                                        
Osoby pragnące ukryć niedoskonałości, ujednolicić koloryt i ogólnie poprawić wygląd skóry,  mogą zacząć poszukiwania od podkładu:
 Na rynku dostępna jest cała masa podkładów o różnym stopniu krycia, wykończeniach i przeznaczonych do różnych typów cer. Przy wyborze należy jednak pamiętać o kilku ważnych kwestiach:
- Odpowiednia kolorystyka - Kolor podkładu powinien być idealnie dobrany do odcienia skóry tak aby wtapiał się w nią i był na niej niewidoczny. Zarówno zbyt ciemny, jak i zbyt jasny podkład to złe rozwiązanie. Osoby o dużej ilości zaczerwienień powinny sięgać po podkłady w żółtej tonacji tak aby jego odcieniem zmniejszyć ich widoczność.
- Krycie - Stopień krycia podkładu należy dostosować do potrzeb skóry. Nie ma sensu męczyć ładnej skóry ciężkim podkładem, lepiej sięgnąć po lżejszy a pojedyncze niedoskonałości zatuszować korektorem.
- Odpowiednie wykończenie - Podkład rozświetlający nie będzie dobrze wyglądał na skórze przetłuszczającej się a matujący nie przysłuży się skórze suchej więc warto na to też zwrócić uwagę przy wyborze. Podkłady matujące stworzone są do skóry tłustej i mieszanej w kierunku tłustej, rozświetlające są dla cery suchej, poszarzałej i dojrzałej, natomiast posiadaczki skóry normalnej mogą przebierać i dopasowywać podkład do własnych upodobań i indywidualnych potrzeb.
Oczywiście posiadanie i używanie podkładu nie jest obowiązkowe i jeżeli ktoś czuje, że spokojnie może się bez niego obejść to tym lepiej :)
                                                                       
Kolejnym kosmetykiem, którego posiadanie warto rozważyć to korektor:
Tak jak i podkładów na rynku jest ich ogromny wybór zarówno w kwestii konsystencji (płynne, w kremie, w sztyfcie) jak i koloru. Dobierając korektor należy wziąć pod uwagę co będzie maskował:
- Niedoskonałości - Ten korektor powinien mieć dobre krycie i kolorystykę idealnie dobraną do podkładu. Dobrze gdyby również posiadał właściwości antybakteryjne.
- Cienie - Ten korektor powinien mieć lekką konsystencję aby nie obciążać delikatnej skóry wokół oczu oraz odpowiedni kolor: łososiowy lub delikatnie różowy.
- Przebarwienia - Tutaj najważniejszy jest kolor: zaczerwienienia najlepiej zniweluje kolor zielony a zażółcenia fiolet.
 Korektor może także zastąpić podkład jeżeli macie do "poprawienia" tylko niewielkie obszary skóry, natomiast jeśli nie borykacie się z niedoskonałościami, które trzeba dodatkowo maskować to można go spokojnie pominąć przy komponowaniu kosmetyczki.
                                                                                     
Aby utrwalić podkład i korektor oraz nadać makijażowi matowe wykończenie warto sięgnąć po puder:
 W sklepach znaleźć można zarówno pudry prasowane jak i sypkie. Uważam, że na początek spokojnie wystarczy jeden, najlepiej prasowany, którym można utrwalić makijaż rano a następnie zapakować do torebki i zabrać ze sobą aby móc z niego korzystać w razie potrzeby.
Puder najlepiej wybierać transparentny lub w kolorze podkładu. Właścicielki i właściciele skóry suchej mogą go pominąć lub sięgać po pudry rozświetlające, natomiast dla posiadaczy cery przetłuszczającej się są wersje matujące.
Osoby, które pomijają w swoim makijażu, którykolwiek z poprzednich etapów mogą stosować puder w odcieniu skóry samodzielnie dla lekkiego wyrównania kolorytu i zmatowienia skóry. Takie rozwiązanie sprawdzi się również u bardzo młodziutkich dziewczyn, które chciałyby odrobinę poprawić swój wygląd, np.do szkoły.
                                                                              
Dobrą alternatywą do podkładu i pudru a często również dla korektora są podkłady mineralne.
Ich zadanie jest takie samo jak podkładów - ujednolicają koloryt i tuszują niedoskonałości a jednocześnie mają właściwości pielęgnacyjne i pozwalają skórze oddychać. Są trochę trudniej dostępne niż zwykłe podkłady, gdyż można je dostać jedynie w sieci ale praktycznie każdy sklep umożliwia zakup próbek dzięki którym można dobrać odpowiedni dla potrzeb skóry kolor, wykończenie i poziom krycia. Minerały są również świetnym rozwiązania dla osób o bardzo jasnej lub bardzo ciemnej karnacji, gdyż mają szeroką gamę kolorystyczną. Uważam, że warto się odrobinę natrudzić i poszukać czegoś dla siebie.
Tak jak i sam puder, dobrze dobrane minerały będą również świetnym rozwiązaniem na pierwsze makijaże do szkoły.
                                                                        
 Na koniec, gdy skóra twarzy ma już wyrównany koloryt, niedoskonałości są zamaskowane a całość wykończona odrobiną pudru warto ożywić buzię za pomocą odrobiny różu.
 Róże tak jak i pozostałe kosmetyki dostępne są w wielu kolorach, wykończeniach i formułach.
Przy wyborze odpowiedniego kosmetyku warto wziąć pod uwagę kilka aspektów:
- Kolor - Na początek warto sięgnąć po te "bezpieczne", które pasują do większości karnacji: jasne, pastelowe róże, mieszanki różu z brązem, delikatne brzoskwinie czy morele.
 - Wykończenie - Róże błyszczące i te zawierające drobinki pięknie rozświetlają buzię i przykuwają spojrzenia jednak mogą powodować szybsze przetłuszczanie się skóry więc warto na to uważać. Spiszą się u osób o skórze suchej, normalnej i mieszanej z suchymi bądź normalnymi policzkami, natomiast kosmetyki o matowym wykończeniu będą idealne dla osób o skórze przetłuszczającej się bo u osób o skórze suchej mogą jednak dawać zbyt matowy i pudrowy efekt. Satynowe wykończenie powinno sprawdzić się u wszystkich.
- Konsystencja - Sięgając w trakcie zakupów po róż watro też pomyśleć o tym jak będzie używany. W myśl zasady "suche kładziemy na suche a mokre na mokre" osoby nie używające pudrów a jedynie podkład i/lub korektor powinny sięgnąć po kosmetyk w musie, żelu lub płynie natomiast na przypudrowaną skórę można nakładać róże prasowane i sypkie.
                                                                 
 To już chyba wszystko co miałam do przekazania w tym poście. Jeżeli coś pominęłam albo macie dodatkowe pytania lub wątpliwości to na wszystkie odpowiem w komentarzach.
W zestawieniu specjalnie pominęłam brązery i rozświetlacze, gdyż wydaje mi się, że na początek najłatwiej będzie oswoić róż i na nim poćwiczyć aplikację tak aby nie uzyskać efektu przeładowania i zmalowania buzi.
                                           
Mam nadzieję, że ten post przypadł Wam do gustu i okaże się choć trochę pomocny dla osób, które wybierają się na pierwsze kosmetyczne zakupy aby rozpocząć swoją przygodę z makijażem.
                                                                                         
Dla przypomnienia:
Część II: Oczy KLIK KLIK
Część III: Usta KLIK KLIK

poniedziałek, 23 września 2013

Jak kropka nad "i"

Już jakiś czas nie pisałam o niczym czarnym i mrocznym więc bez obaw, że zrobi się tu zbyt monotonnie i mrocznie mogę znowu sięgnąć do tej kolorystyki. Znowu będzie coś do malowania oczu.
Zapraszam :)
                                               
Inglot
AMC
Konturówka do powiek w żelu
77
                                                                                
SKŁAD:
                                                                                  
POJEMNOŚĆ: 5,5g
DOSTĘPNOŚĆ: Salony i wyspy Inglot.
CENA: Około 35zł
                                                                           
MOJE WRAŻENIA:
Kolor eyelinera to taka mocno nasycona, prawdziwa czerń (niestety zdjęcie przekłamuje) o matowym wykończeniu. Pigmentacja jest świetna - Inglot stanął na wysokości zadania i przekazał w ręce swoich klientek kosmetyk o kolorze i nasyceniu sadzy, dzięki czemu na powiece powstaje idealnie czarna linia, która potrafi zdemaskować nie jeden grafitowy tusz. Eyeliner niesamowicie zagęszcza rzęsy i zdecydowanie, a nawet teatralnie podkreśla spojrzenie. Jak prezentuje się w akcji możecie zobaczyć TUTAJ.
Niestety osoby o wrażliwych oczach powinny uważać przy jego użytkowaniu, gdyż odnotowałam szczypanie po jego aplikacji oraz w trakcie noszenia gdy tylko dostał się pod powiekę.
Ze względu na pigmentację i pojemność kosmetyk jest niesamowicie wydajny. Używałam go jako eyelinera dla siebie (zaledwie kilka razy) i innych (zawsze kiedy kogoś maluję), bazy pod cienie czy wręcz samego cienia i ubytek jest maleńki. Nie sądzę, żeby istniała możliwość zużycia go do końca.
                                                                              
                                                                
Eyeliner jest bezzapachowy a jego konsystencja  zaraz po otwarciu słoiczka była bardzo przyjemna - taka piankowo-musowa. Niestety bardzo szybko zaczęła się zmieniać na bardziej gęstą a eyeliner wysychać. Początkowo narysowanie kreski nie stanowiło żadnego problemu, gdyż kosmetyk przyjemnie sunął po powiece i dobrze współpracował że wszystkim co się na niej znalazło. Niestety wraz z upływem czasu, gdy zaczął twardnieć jego użytkowanie stało się mniej przyjemne a narysowanie precyzyjnej linii wręcz niemożliwe. Utrudniają to grudki kosmetyku, które zbierają się na pędzelku przy jego nabieraniu. Sam eyeliner nie chce natomiast pokrywać załamań skóry przez co trzeba wielokrotnie powtarzać aplikację, a linia wychodzi poszarpana. Obecnie eyeliner zasechł już tak bardzo, że widać już w nim ogromne pęknięcia jednak nadal da się go używać choć wymaga to sporej cierpliwości i samozaparcia.
Dodatkowym plusem tego kosmetyku jest trwałość - jest nie do zdarcia, chociaż zauważyłam, że na mojej tłustej powiece nie zawsze siedzi grzecznie na swoim miejscu i czasami potrafi się nieciekawie rozpłynąć. Niestety z trwałością wiąże się też problem z poprawkami, które są wręcz niemożliwe do wykonania, czy demakijażem. Zwykłe mleczka czy micele nie mają z nim szans. Najlepiej od razu sięgnąć po porządną dwufazę albo oliwkę czy olejek.
                                                                              
                                                                   
Eyeliner zapakowany jest, w odróżnieniu od większości tego typu kosmetyków, nie w szklany a w plastikowy słoiczek z taką samą nakrętką i właśnie ten typ opakowania oskarżam o jego szybkie wysychanie, gdyż mam wątpliwości co do szczelności jego zamknięcia (eyelinery w szklanych słoiczkach, które mam w swojej kolekcji wysychają wolniej)
Aplikatora w zestawie po prostu nie ma ale nie ma się czemu dziwić bo Inglot ma w swojej kolekcji kilka pędzelków do wyboru.
                                                 
Podsumowując: Uważam że jest to całkiem dobry i trwały eyeliner o niezbyt wygórowanej cenie, jednak w chwili obecnej na rynku znajduje się tyle podobnych kosmetyków, że spokojnie można kupić jego tańszy i o dziwo wcale nie gorszy odpowiednik. Mnie nie zachwycił więc po rozstaniu raczej do niego nie wrócę i będę dalej szukała ideału ale jeżeli nie macie problemu z przetłuszczającymi się powiekami ani wrażliwymi oczyma to polecam.

sobota, 21 września 2013

Bling Bling

Post paznokciowy był już w tym miesiącu (KLIK KLIK) ale kolorowego nic nie pokazywałam więc koniecznie trzeba to nadrobić. Jest to szczególnie ważne, gdyż dzisiejszy bohater to jeden z moich niekwestionowanych ulubieńców ;)
Zapraszam :)
                                                                     
Flormar
Nail Enamel
392
                                                                                 
Jak widać na zdjęciach ten lakier to glitter. Składa się na niego cała masa srebrno szarych drobinek zatopionych w bezbarwnej bazie. Drobinki pod wpływem światła, szczególnie ostrego, słonecznego i sztucznego (najlepsze są świetlówki) ożywają i mienią się wszystkimi kolorami tęczy. Efekt na żywo jest olśniewający. Wręcz nie można przestać na niego patrzeć ;)
Krycie jest standardowe jak dla brokatowych lakierów: jedna aplikacja pozostawia równomierną warstwę drobinek nadająca się jako top coat, natomiast dwie kryją mniej więcej na 80-90% co jest idealnym rozwiązaniem przy noszeniu solo. Na zdjęciach widać dwie warstwy emalii.
                                                  
                                                                                      
Lakier ma fenomenalną konsystencję. Jest płynny i dosyć rzadki ale nie rozlewa się po skórkach ani nie wydostaje poza płytkę. Łatwo się rozprowadza i poziomuje a brokat osadza się równomiernie dzięki czemu powierzchnia paznokcia jest jedynie delikatnie szorstka a cieniutka warstwa topu doskonale go wygładza. Schnie wręcz błyskawicznie: jedna warstwa jest sucha już po kilkudziesięciu sekundach natomiast dwóm zajmuje to zaledwie kilka minut. Jak to brokaty mają w zwyczaju powierzchnia trochę matowieje po wyschnięciu, jednak nie ujmuje mu to uroku. Żeby ułatwić mu łapanie światła i pogłębić efekt błyszczenia warto pociągnąć go nabłyszczającym topem. Połysk widoczny na zdjęciach uzyskałam przez pokrycie lakieru jedną warstwą Poshe.
                                                                                  
                                                                                    
 Opakowanie to stożkowo ścięta buteleczka przez co wydaje się, że lakieru ubywa w ekspresowym tempie ale na szczęście to tylko złudzenie. Niestety producent nie zadbał o umieszczenie w środku metalowej kulki, która ułatwiałaby rozprowadzenie drobinek w bazie jednak uporałam się z tym na własną rękę KLIK KLIK. Pędzelek jest fenomenalny - długi i odpowiednio miękki rewelacyjnie rozprowadza idealną warstwę lakieru pozwalając na dopracowanie jej brzegów.
                                                                                  
W cieniu:
                                                                                   
POJEMNOŚĆ: 11ml
DOSTĘPNOŚĆ: Wyspy Flormar, internet.
CENA:Około 10zł
                                                                                  
Niestety te zdjęcia wyszły niezbyt wyraźnie ale za to widać na nich jak pięknie lakier połyskuje:
                                                                                
Podsumowując: Fenomenalny lakier i top. Za niewielką kwotę pozwala uzyskać fenomenalny wygląd przyciągających wzrok paznokci i wzbudzić zazdrość u oglądających je ;) Zachwycił mnie tak bardzo, że w pewnym momencie doszłam do wniosku, że jak tylko wykończę butelkę to kupię kilka następnych na zapas... ;)

czwartek, 19 września 2013

Piankowe oczyszczanie

Już dawno nie było nic o preparatach do porannego oczyszczania twarzy, a jak wiadomo stosowanie ich jest podstawą codziennej pielęgnacji skóry i stanowi przygotowanie jej do dalszych zabiegów. Pośrednio wpływa również na stan naszego makijażu więc nie sposób go pominąć.
W związku z tym zapraszam na recenzję :)
                                                              
Pharmaceris
Puri-Sebostatic
Pianka głęboko oczyszczająca do twarzy
wyciąg z tamaryndy, wyciąg z łopianu, cynk PCA
oczyszczona i matowa skóra twarzy
skóra trądzikowa
                                                                    
OBIETNICE PRODUCENTA:
WSKAZANIA: Codzienne oczyszczanie skóry trądzikowej i mieszanej ze skłonnością do powstawania zaskórników. Zastępuje tradycyjne mydło.
DZIAŁANIE: Skutecznie usuwa zanieczyszczenia oraz makijaż. Łagodzi zmiany trądzikowe dzięki zawartości tamaryndy. Ekstrakt z łopianu posiada właściwości antybakteryjne. Łagodzi zaburzenia czynności skóry łojotokowej, normalizuje wydzielanie łoju i reguluje florę bakteryjną dzięki czemu pomaga zapobiegać powstawaniu zmian trądzikowych i zaskórników. Produkt jest niezwykle delikatny dla skóry i przyjemny w użyciu dzięki formie pianki.
EFEKT: Oczyszczona, nawilżona i matowa skóra twarzy.
                                    
SKŁAD:
aqua, cocamidopropyl betaine, betaine, disodium  ricinoleamido, mea-sulfosuccinate, methyl gluceth-20, hydroxyethylcellulose, propylene glycol, ppg-20-buteth-26, peg-40 hydrogenated castor oil, disodium edta, butylene glycol, tamarindus  indica (tamarind) extract, arctrium majus  (burdock) extract, zinc pca, biotin, methylparaben, methylchloroisothiazolinone, methylisothiazolinone, parfum, benzyl alcohol
                                                        
POJEMNOŚĆ: 150ml
DOSTĘPNOŚĆ: Apteki, internet
CENA: Około 23zł
                                              
MOJE WRAŻENIA:
Kosmetyk pachnie roślinnie, ziołowo. Zdecydowanie czuć w nim łopian. Jak pachnie tamarynd(a) nie wiem ;) W opakowaniu ma konsystencję płynną jednak nie wodnistą, a lekko gęstawą jakby oleistą i nie posiada barwy. Po wyciśnięciu zamienia się w śnieżno białą, bardzo delikatną i lekką, puszystą oraz dobrze napowietrzoną piankę, której rozprowadzanie po twarzy to sama przyjemność.
                                                                  
Nie wiem jak radzi sobie z usuwaniem makijażu bo do tego jej nie stosowałam ale przy porannym oczyszczaniu twarzy spisuje się świetnie. Doskonale a jednocześnie bardzo delikatnie zmywa pozostałości kremu, potu, łoju i zanieczyszczeń, które osadziły się na skórze w ciągu nocy. Nie wiem na ile udziału w mojej ładnej skórze ma ta pianka ale ostatnio niespodzianki pojawiają się na niej rzadziej i jest ich dużo mniej, szybciej się też goją. Ponad to dobrze matuje a przy regularnym użytkowaniu skóra nie przetłuszcza się przez cały dzień. Zauważyłam także, że pory na nosie są doskonale oczyszczone a wszelakie zaskórniki zniknęły.
W trakcie całego jej użytkowania nie odnotowałam żadnych skutków ubocznych. Nawet w oczy nie szczypie co liczy się za podwójny plus ;)
                                             
Płyn jest zamknięty w klasycznej przejrzystej butli z aplikatorem w formie pompki, która zamienia płynną zawartość w piankę. Opakowanie jest jak najbardziej na plus: butelka umożliwia kontrolowanie stopnia zużycia a pompka działa idealnie przez cały czas i dozuje taką ilość produktu, że nic się nie marnuje. Dzięki takiej formie aplikacji jest bardzo wydajna i wystarcza na kilka miesięcy.
                                        
Podsumowując: Bardzo dobry kosmetyk do dokładnego a jednocześnie delikatnego oczyszczania twarzy o przyjemnym zapachu i świetnej konsystencji. Dodatkowym jego atutem jest stosunek ceny do wydajności, który wypada fenomenalnie. Jeżeli borykacie się z zaskórnikami, niedoskonałościami i przetłuszczaniem to jak najbardziej polecam :)

wtorek, 17 września 2013

Różowa mięta pieprzowa

W lipcowych zakupach pokazywałam Wam moje brytyjskie zdobycze marki Vivo Cosmetics. Wywołały one spore zainteresowanie - zwłaszcza produkty do ust, więc już spieszę z recenzją żebyście nie musieli długo czekać ;)
Zapraszam.
                                                   
Vivo Cosmetics
Colour Stain Lip Crayon 
Thing Called Love
                                                                                  
SKŁAD:
ricinus communis (castor) seed oil, polyethylene, diisostearyl malate, beeswax, caprylic/capric trigliceride, hydrogenated polyisobutene, isononyl isononanoate, octyldodecanol, euphorbia cerifera (candelilla) wax, copernicia cerifera (carnauba) wax, simmondsia chinensis (jojoba) seed oil, butyrospermum parkii (shea) butter, phenoxyethanol, ethylhexylglycerin, fragrance ci 77019, ci 77891, ci 15850, ci 15850:1, ci 45410, ci 77492, ci 77499
                                                  
POJEMNOŚĆ: Brak danych ale Clinique Chubby Stick wygląda identycznie i ma 3 gramy więc podejrzewam, że tu jest tak samo.
DOSTĘPNOŚĆ: Internet - KLIK
CENA: 3,99 Ł
                                              
MOJE WRAŻENIA:
Kosmetyk pachnie cudowną, świeżą i dziką miętą pieprzową. Aromat ten jest niezwykle apetyczny a jednocześnie nie ma nic wspólnego z mentholem. Smaku owe cudo nie posiada ale po aplikacji daje uczucie lekkiego chłodzenie niechybnie związane z zapachem, które jednak mija już po kilku sekundach.
Konsystencja sztyftu jest bardzo miękka. W trakcie nakładania lekko sunie po wargach zostawiając na nich idealną warstwę. Ma to jednak swoje wady - w upalne dni należy podchodzić do niego z wyjątkową delikatnością gdyż łatwo o uszkodzenia. Sztyft o mniejszej niż u pomadek średnicy zdecydowanie ułatwia precyzyjną aplikację. W związku z tym użytkowanie go to sama przyjemność.  Mogłabym się nim miziać w nieskończoność ;) O dziwo lekka konsystencja nie wpływa negatywnie na jego wydajność i pomimo częstego stosowania nie ubywa go zbyt szybko.
                                                                                 
Zaraz po aplikacji w cieniu:
                                                       
W opakowaniu kolor kosmetyku to nude z delikatną domieszką różu. Niestety nie udało mi się go uchwycić na żadnym zdjęciu. Zaraz po nałożeniu balsam przybiera kolor trochę transparentnego różu z lekką domieszką beżu. Po kilku minutach utlenia się i zamienia w dosyć mocny róż. Nie jest to jaskrawy kolor ale w niczym nie przypomina tego czego można by oczekiwać po obejrzeniu koloru w opakowaniu.
                                              
Zaraz po aplikacji w pełnym słońcu:
                                                                      
Pigmentacja jest standardowa jak na tego typu produkty jednak o dziwo krycie zwiększa się w miarę noszenia. Zaraz po aplikacji kolor jest lekko transparentny natomiast w miarę wchłaniania się tłuszczowej bazy pigment coraz bardziej osadza się na wargach zwiększając krycie i intensyfikując kolor dając efekt dosyć mocno podkreślonych i nawilżonych ust. Jego trwałość jest bardzo dobra. Pomimo że nawilżająca baza wchłania się dosyć szybko to pigment nie wysusza ust i sam mocno przywiera do naskórka sprawiając że kolor trwa i trwa. Co prawda zjedzenia obiadu nie przeżyje bez uszczerbku ale picie czy lekkie przekąski to dla niego nie problem.
Balsam dobrze współpracuje z innymi kosmetykami stosowanymi na wargach. Użyty z konturówką zachowuje się jak delikatna pomadka nie uciekając poza ich zarys, natomiast kładziony na usta potraktowane wcześniej balsamem nawilżającym nie sprawia żadnych problemów.
Ściera się równomiernie od środka ust (zewnętrzne granice pozostają widoczne najdłużej) nie zbierając się w załamaniach ani nie tworząc białych farfocli. Zmywa się również bez problemu każdym środkiem do demakijażu.
Chętnie po niego sięgam i jak dotąd nie odnotowałam żadnych negatywnych skutków jego stosowania.
                                                   
Kilka minut po aplikacji w pełnym słońcu:
                                                                                 
Balsam ma formę wysuwanej jumbo kredki więc jego opakowanie jest z tym ściśle związane. Aby wysunąć sztyft należy przekręcić srebrne zakończenie. Całe opakowanie wykonane jest z porządnego plastiku. Jedyne zastrzeżenia mam do zatyczki, która czasami nie chce się "łapać" opakowania i z łatwością z niego spada więc zamykaniu należy poświęcić trochę uwagi aby potem nie odkryć w kosmetyczce/torebce niespodzianki. Napisy są wykonane niezbyt trwałą farbą więc już niedługo nie będą czytelne. Mam tylko nadzieję, że wszystko zejdzie w miarę estetycznie i nie będzie biło ogryzkami srebra po oczach.
                                                               
Podsumowując: Świetny kosmetyk za śmieszną cenę! Niewielkie niedociągnięcia w jakości opakowania nie wywołują u mnie żadnych negatywnych emocji, gdyż mam oryginalny Chubby Stick od Clinique i też idealny nie jest chociaż kosztuje ponad 4 razy tyle co cudeńko od Vivo.
Jeżeli będziecie rozważali zakupy kosmetyków tej marki to polecam :)

niedziela, 15 września 2013

Antyperspiracyjna innowacja

Całkiem niedawno było o chusteczkach a tu już kolejny post o podobnej tematyce. Nie ma się co dziwić bo pudełeczko od Cleanic obfitowało w tego typu produkty ;)
Zapraszam :)
                                             
Cleanic
Dezodorant w chusteczce 2 w 1 z jonami srebra:
Deo FRESH
Deo SOFT
                                                               
OBIETNICE PRODUCENTA:
Chusteczki, o neutralnym zapachu, myją i oczyszczają skórę pach, dłoni czy stóp. Dodatkowo, dzięki innowacyjnej formule z jonami srebra, zapewniają ochronę przed powstawianiem nieprzyjemnego zapachu, a składnik hamujący pocenie zapewnia uczucie komfortu w każdej chwili i w każdym miejscu. Produkt nie zastąpi kąpieli oraz stosowanego codziennie dezodorantu, jest za to idealnym uzupełnieniem w trakcie aktywnego dnia. Poręczne, wygodne opakowanie pozwala na posiadanie chusteczek zawsze pod ręką.
                                                   
SKŁAD:
CZĘŚĆ WSPÓLNA: aqua, aluminium chlorhydrate, cetearyl isononanoate, ceteareth-20, cetearyl alcohol, glyceryl stearate, glycerin, ceteareth-12, cetyl palmitate, dimethicone, isopropyl myristate, diglycerin, allantoin, citric acid, silver citrate, methylchloroisothiazolinone, methylisothiazolinone, magnesium nitrate, magnesium chloride, parfum
FRESH: coumarin
SOFT: linalool, hexyl cinnamal, butylphrnyl methylpropional, benzyl salicylate, hydroxycitronellal, alpha-isomethyl ionone, limonene, geraniol, citronellol
                                  
 POJEMNOŚĆ: 12sztuk
DOSTĘPNOŚĆ: Drogerie, internet.
 CENA: 3,99zł
                                               
MOJE WRAŻENIA:
Chusteczki pachną przyjemnie i trochę perfumeryjnie. FRESH to zapach czystości i mydła w łagodnej wersji, natomiast SOFT pachnie kwiatowo i przypomina mi jakąś EDT, prawdopodobnie z Avon ale niestety nie jestem w stanie sobie przypomnieć którą ;) Obie wersje mają biały kolor a płyn, którymi są nasączone jest bezbarwny. Chusteczki wykonane są porządnie, w trakcie użytkowania nie sprawiają problemów, nie rwą się, nie rozwarstwiają, nie pozostawiają też farfocli ani meszków. Poziom nasycenia płynem także nie pozostawia nic do życzenia - są odpowiednio wilgotne - wszystkie jednakowo, nie za suche ani nie za mokre.
Tak jak to zwykle jest w przypadku tego typu produktów liczba sztuk ściśle określa wydajność. Na szczęście chusteczki są na tyle duże i dobrze nasączone, że jedna sztuka to nawet aż za dość na jedną aplikację na obie pachy.
                                            
Jako, że nie mam problemów z potliwością używam ich jedynie pod pachy. Testowałam je zarówno do odświeżania w ciągu dnia lub przed wyjściem oraz na wyjazdach jako normalny antyperspirant. Poprzeczkę postawiłam im całkiem wysoko, gdyż we wszystkie dni kiedy po nie sięgałam panował upał albo było bardzo ciepło - no cóż, nie ma łatwo ;)
Przy stosowaniu chusteczek jako wspomagaczy przy odświeżaniu sprawdzają się rewelacyjnie. Usuwają resztki poprzedniego antyperspirantu i potu, odświeżają, osuszają skórę oraz nadają jej delikatny przyjemny zapach. Dzięki właściwościom antyperspiracyjnym pomagają zachować świeżość przez długi czas bez względu na to co robiłam.
Na wyjazdach postanowiłam przetestować chusteczki w bardziej standardowy sposób więc odpuściłam sobie pakowanie antyperspirantu i pozostałam jedynie przy nich. W bardzo ciepły dzień przy całkiem sporym wysiłku fizycznym spisały się świetnie. Przez koło 14 godzin od nałożenia do zmycia pachy były czyste i suche. Zapach utrzymywał się krócej i przed kąpielą czułam już zapach potu jednak dopiero wtedy, gdy się rozebrałam i specjalnie wąchałam pachę. W ubraniu problem był niezauważalny.
Szczególną uwagę należy zwrócić na fakt, że chusteczki pomimo silnego działania antyperspiracyjnego nie brudzą ubrań i nie powodują ich przebarwiania (możliwe, że to dzięki błyskawicznemu wysychaniu płynu na skórze). Zapobiegają również takiemu samemu działaniu potu.
                                                     
Opakowanie tak jak u większości takich produktów stanowi foliowa torebka. Jest ona szczelna, dzięki czemu zachowuje odpowiednią wilgotność chusteczek a jednocześnie zmniejsza swoją objętość w trakcie zużywania zawartości więc sprawdzi się idealnie w podróży.
                                                        
Podsumowując: Świetny produkt ułatwiający zachowanie świeżości, ładnego zapachu oraz pewności siebie nawet w ciężkich warunkach poza domem. Nie wiem jak zapatrują się na nie w samolotach ale myślę, że nie powinno być z nimi problemu (jeżeli się mylę to wyprowadźcie mnie z błędu). Dodatkowym ich atutem jest niska cena i bezproblemowa dostępność. Polecam :) 
                                                                    
EDIT: W samolotach chusteczki są traktowane jako ciało stałe więc nie ma najmniejszego problemu z wniesieniem ich na pokład w bagażu podręcznym :)
                              
Produkty dostałam od firmy Cleanic w ramach współpracy jednak nie miało to wpływu na moją ocenę.

piątek, 13 września 2013

Opowieść tysiąca i jednej przygody...

Mistrzem opisywania zapachów nie jestem, co z resztą podkreślałam już w poprzednich aromatycznych postach, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać od pokazania Wam ulubieńców tego lata, które całkowicie zawładnęły moim nosem ;)
Spragnionych zapachowego bajania zapraszam do dalszej części notki.
                                                                 
Oriflame
Amazonia for Her EDT
oraz
Oasis Warm Sunset EDT 
                                                                                  
NUTY ZAPACHOWE:
AMAZONIA:
Nuty głowy: bergamotka, pomarańcza i czereśnia;
Nuty serca: lilia wodna, wiciokrzew i passiflora;
Nuty bazy: piżmo, cedr i bambus.
Źródło: KLIK
                                              
OASIS WARM SUNSET
Nuty głowy: frezja, róża, fiołek i anyż gwiazdkowaty;
Nuty serca: jaśmin i drzewo kaszmirowe;
Nuty bazy: wanilia, nuty drzewne i ambra.
Źródło: KLIK
                                                                     
 POJEMNOŚĆ: 30ml
DOSTĘPNOŚĆ: Konsultantki i internet
 CENA: 36zł
                                                      
MOJE WRAŻENIA:
Na dzień dobry wita nas AMAZONIA
Połączono w niej ocean i dżunglę. Ten zapach to wolność, świeżość i rześkość. Dzikość ale delikatna. To nie jest prawdziwa, groźna i mroczna, przerażająca dżungla nad oceanicznym urwiskiem, w której czają się głodne i żądne krwi bestie bezlitośnie tropiące i osaczające niczego nie świadomą ofiarę. Wręcz przeciwnie, jest to spokojna i słoneczna dżungla na bezludnej wyspie bez drapieżników, za to ze śpiewającymi ptakami, szemrzącym strumykiem i niewielkim wodospadem na zboczu wygasłego wulkanu. Oceaniczne fale leniwie głaszczą idealną plażę, która łagodnie znika w zacienionych drzewiastych ostojach. Docierający do nozdrzy aromat jest mocno wytrawny, nie ma w nim kwiatów za to jest dużo pnączy i świeżych młodych roślin oraz całkiem mocna bryza od oceanu.
                                               
Po południu władzę przejmuje OASIS WARM SUNSET 
Ten zapach to pustynia o zmierzchu. Przywołuje do głowy wyobrażenia obozowisko dużych, przewiewnych namiotów rozstawionych na nagrzanych, zasypanych przez wydmy ruinach pośrodku pustyni. Jest zmierzch, ostatnie promienie słoneczne gasną za horyzontem a na niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy i księżyc. Rozpalono już wielkie ognisko poza obozem a przy każdym namiocie pochodnie. Lekki, suchy ale nie gorący wietrzyk łopocze opuszczonymi luźno moskitierami i klapami zamykającymi wejścia do namiotów. Ludzie odpoczywają przy ognisku snując tajemnicze opowieści o duchach pustyni, dżinach i ofiarach pradawnych demonów. Inicjatorka wyprawy półleżąc na pryczy w swoim namiocie przegląda notatki. Dzisiaj jest spokojnie, cicho, wiatr przynosi ulgę ale to cisza przed burzą bo jutro dokonają wielkiego odkrycia...
                           
 Trwałości nie jestem w stanie ocenić gdyż dla mnie są to tak idealne zapachy, że już po chwili przestaję je czuć a jakoś nie mam w zwyczaju wąchać się co chwilę ;) Na pewno utrzymują się kilka godzin a na ubraniu jeszcze dłużej.
                                                                        
Opakowanie zdecydowanie na plus - chyba wszyscy lubią ofoliowane kartoniki, które dają pewność, że nikt do środka nie zaglądał. Flakony są małe i zgrabne, proste co bardzo przypadło mi do gustu. Najsłabszym ich punktem są plastikowe zatyczki, które lubią się poluzować i spadać. Szczególnie ma to miejsce u Amazonii, gdyż zielona zatyczka zsuwa się bezczelnie przy każdej ingerencji w obrębie butelki :/ 
                                                               
 Podsumowując: Rewelacyjne zapachy na cały rok dla wielbicielek łagodnych i nieprzytłaczających aromatów. Amazonia jest idealna wiosną, latem i w ciepłe jesienne dni natomiast Oasis Warm Sunset świetnie sprawdzi się na wieczory i chłodniejsze jesienne oraz zimowe dni.
Tak bardzo przypadły mi do gustu, że Amazonia doczekała się już zapasu w postaci kolejnej buteleczki a nad Oasis Warm Sunset się zastanawiam. Wody zaintrygowały mnie do tego stopnia, że z pewnością przyjrzę się innym zapachom od Oriflame.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...