sobota, 22 marca 2014

Czuję miętę

Wiele krąży w sieci kosmetyków kultowych, które sprawdzają się u "wszystkich" i działają "cuda". Do wciągnięcia ich na listę 7 Cudów Świata brakuje im tylko umiejętności parzenia kawy/herbaty i robienia prania. Spotkałam i przetestowałam już sporo takich kosmetycznych legend więc wiem, że często, gęsto na opinię o nim wpływa nie tylko działanie ale w głównej mierze jego nieposzlakowana reputacja i zdanie otoczenia. W tym przypadku było tak samo.
Jeżeli jesteście ciekawi co wywołało u mnie takie wrażenia to zapraszam do dalszej części posta :)
                                                                    
Queen Helene
The Original Mint Julep Masque
Maseczka Miętowa
                                             
OBIETNICE PRODUCENTA:
Maseczka ta pomaga pozbyć się wszelkich wyprysków oraz zapobiega pojawianiu się nowych. Skutecznie oczyszcza i zamyka zbyt rozszerzone pory a także usuwa wągry. Przeznaczona również do pielęgnacji skóry pozbawionej powyższych problemów. Rozluźniając napięcie mięśniowe twarzy i szyi sprawia, że zmarszczki są mniej widoczne. Oczyszcza i wygładza skórę pozostawiając na długo uczucie świeżości i komfortu.
                                         
SKŁAD:
water (aqua), kaolin, bentonite, glycerin, zinc oxide, propylene glycol, sulfur, chromium oxide greens (cl  #77288), fragrance (perfum), phenoxyethanol, methylparaben
                                                   
POJEMNOŚĆ: 56,7g
DOSTĘPNOŚĆ: Sklep internetowy Queen Helene
CENA: 8,50zł
                                                 
                                                   
Maska ma formę bardzo, bardzo gęstej pasty, którą dosyć trudno rozsmarować na skórze, o pastelowo-zielonym kolorze oraz przyjemnym świeżym i kojarzącym się z czystością zapachu pasty do zębów Bend-a-Med w wersji Mild Mint.
Wydajność kosmetyku jest OK. Tubka wystarcza na około 5-7 użyć co w przypadku masek na bazie glinki jest zadowalającym osiągnięciem.
                                             
Co prawda przed wypróbowaniem maski ani przed napisaniem tej recenzji (do chwili gdy w sieci szukałam jej ceny) nie zapuszczałam się w otchłań internetu aby zapoznać się z jej recenzjami, ale gdzieś tam, skądś ją kojarzyłam i wiedziałam, że ma tak dobre opinie, iż uważana jest wręcz za kosmetyczną legendę. Bardzo jest więc możliwe, że ta myśl tak mocno zakorzeniła się w moim umyśle i kołatała gdzieś w mózgu, że nie pozwalała dojść do głosu oczywistym wnioskom. Na szczęście z chwilą gdy siadłam nad recenzją przejrzałam na oczy i mogę z całą pewnością stwierdzić, że to "cudo" nie robi właściwie nic. Jestem dumną posiadaczką czerwonej glinki więc wiem co 20-30minut z nią na twarzy potrafi zdziałać dla mojej skóry. Niestety te same 20-30minut z tą maską to czas stracony. Po jej użyciu pory są takie same jakie były, wągry o dziwo mam wrażenie, że są większe i ciemniejsze a wypryski są gwarantowanym odkryciem dnia następnego. Nie ma mowy, żeby jakikolwiek z nich się zagoił, zmniejszył czy zniknął, wręcz przeciwnie, zawsze o poranku znajduję jakiegoś nowego przybysza. Mogłabym o to obwinić maskę nawilżającą, którą stosuję po tym miętowym cudaku, ale niestety, w czasach gdy używałam glinki porannych niespodzianek po prostu nie było. Dodatkowym jej minusem jest to, że po zmyciu wyglądam jakbym miała poparzoną twarz. Nie czuję pieczenia, szczypania, chłodzenia ani innego dyskomfortu po nałożeniu a jednak wywołuje ona u mnie intensywne zaczerwienienie skóry, które potrzebuje maski nawilżającej i sporo czasu żeby zniknąć. Nie jest dobrze.
                                                      
Opakowanie to standardowa dla masek tubka ale niestety ze względu na konsystencję nie jest ona tutaj najlepszym wyborem. Trzeba mieć w palcach siłę Hulka, żeby wydobyć pożądaną ilość kosmetyku. W tym wypadku lepsze by było opakowanie typu airless albo chociażby słoiczek.
                                                     
Podsumowując: Niestety spory zawód. Maskę nosi się przyjemnie ale to zdecydowanie zbyt mało aby mnie do siebie przekonała skoro nic nie robi. Zdecydowanie i pokornie zostanę przy mojej czerwonej glince i nie będę jej więcej zdradzać z tym niewypałem.

14 komentarzy:

  1. Hmm no trudno ;) Ja z kolei uwielbiam zieloną glinkę kambryjską przy używaniu 1-2 razy na tydzień cera się zdecydowanie uspokaja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja uwielbiam glinkę czerwoną :) Jest fantastyczna :)

      Usuń
  2. Pamiętam że ta maseczka była kiedyś bardzo popularna, ale jej nie próbowałem. Mam jeszcze zapas z promocji -40% w rossmannie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam jeszcze jakieś 0,75kg suchej czerwonej glinki więc wystarczy mi na wieki ;)

      Usuń
  3. Lubię glinki i wolę sama zrobić z nich maseczki niż korzystać z tych tubkowych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tak jak ja ale czasami jestem leniem i sięgam po takie sklepowe ;)

      Usuń
  4. A ja ją uwielbiałam i strasznie żałuję, że nie mogę jej kupić stacjonarnie ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie musisz robić spore internetowe zapasy ;)

      Usuń
  5. A ja byłam z niej niesamowicie zadowolona ;) Dzięki, że mi o niej przypomniałaś - muszę jej poszukać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę bardzo :) Mam nadzieję, że nadal Ci będzie służyła :)

      Usuń
  6. Czyli nie ma co cudować, glinka rządzi :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Miałam kiedyś tę maseczkę w gigantycznym opakowaniu i bardzo się z nią nie lubiłam. Zamiast pomagać szkodziła i nie miałam żadnych zalet, oprócz pięknego zapachu. Wyrzuciłam prawie całą tubę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uuu jak szkodziła to nie dobrze. Ja moją podrasowuję glinka i jakoś zużyję a potem zapomnę o jej istnieniu.

      Usuń

Dziękuję za wszystkie komentarze - dzięki nim ten blog żyje :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...