sobota, 30 listopada 2013

Ulubieńcy listopada 2013

Jeden z najbardziej ponurych miesięcy w roku dobiega końca, chociaż trzeba przyznać, że tym razem był dla nas wyjątkowo łagodny, dzięki czemu cieszył oko pięknymi kolorami i nie mroził tyłka ;)
Zatem najwyższy czas poznać ulubieńców listopada ;)
                                                        
W tym miesiącu paznokcie pomalowałam zaledwie dwa razy czego efektu możecie zobaczyć TU i TU więc lakierów nie będzie, a stosowanej przymusowo odżywki  Lovely Nail Care Serum wzmacniające z wapniem i witaminą C raczej do ulubieńców nie zaliczę więc sobie darowałam.
Podobnie było z zapachami - mój nos wyeliminował wszystko poza DKNY Golden Delicious, więc nawet nie miałam możliwości wybrać czego co mogłoby mi się podobać.
                                           
W związku z powyższym pozostała mi jedynie kolorówka i do jej oglądania Was zapraszam :)
                                             
                                          
Jako, że żmudnie zużywam podkład od Chanel, który praktycznie wcale nie kryje muszę go wspomagać kamuflażem. Wybór padł na zachwalany w sieci Catrice Camouflage Cream 010 Ivory, który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i spisuje się idealnie co jest miłą odmianą po niewypale z MIYO.
                                    
Jak już zaszpachluje co trzeba to nadchodzi czas aby nadać sobie odrobinę kolorków. Dzięki pędzlom duo fibre tak bardzo przekonałam się do Joko Chocolate Puder Prasowany, który ładnie ociepla buzię i podkreśla rysy, że praktycznie wcale się z nim nie rozstaję.
Rumieńce tworzę za pomocą Avon Jillian Dempsey Marmurkowy róż Heavenly Nude. Nadaje on subtelny i pasujący do każdej okazji kolor a na dodatek ładnie trzyma się na buzi cały dzień. Niestety ku swojej wielkiej rozpaczy widzę, że niedługo sięgnie dna.
Na koniec kości policzkowe podkreślam za pomocą Collection 2000 Shimmer&Shade 3 Just peachy!, który tworzy piękną taflę bez drobinek i nie migruje z miejsca nałożenia.
                                                  
                                                                                     
 Na oczach w listopadzie gościł makijaż delikatny i raczej standardowy. Jedynie kolory bazowe się zmieniły. Na całej powiece gościł MIYO 2 Effects Eyeshadows Prażony cień do powiek, pięknie rozświetlający powiekę i ożywiający ją dzięki migoczącym drobinkom. Natomiast wewnętrzne kąciki rozświetlałam za pomocą białego cienia z zestawu Wibo LE Rose Touch Różany cień do powiek Sweet Summer 04, który niestety już dawno stracił swój piękny różany zapach ale nadal spisuje się bardzo dobrze.
                                                           
Na początku miesiąca zagęszczałam rzęsy za pomocą Bourjois Cohl&Contour 03 Brun Expressif. Kredka ta dzięki swojemu pięknemu odcieniowi brązu oraz zawartości rozświetlających drobinek świetnie spisuje się w tworzeniu codziennego delikatnego looku a jednocześnie jest trwała. Pod koniec miesiąca odkryłam jednak Pierre Rene Gel Eyeliner Longlasting 01 Carbon Black i totalnie przepadłam. Po raz pierwszy moje kreski wyglądają jak jednojajowe bliźniaczki a oczy nie łzawią dzięki czemu makijaż trzyma się nienaruszony od nałożenia do zmycia. Jestem nim tak zachwycona, że jeszcze nie raz zobaczycie go w ulubieńcach.
                                                     
Na linię wodną kładłam niezawodną i ulubioną Catrice LE Hollywood's Fabulous 40'ties Eyebrow Lifter 001 Casablanca Higlight's a łuk brwiowy rozświetlałam za pomocą ostatniego zakupowego niewypału MIYO Flawless cover Hide your inperfections! No 01 Korektor Light. Jak widać, czasami coś co nie nadaje się do używania zgodnie z przeznaczeniem może stać się ulubieńcem w innej kategorii ;)
                                               
                             
Na ustach znowu królowały stonowane kolory. W pierwszej połowie listopada moim codzienniakiem-ulubieńcem był Virtual Błyszczyk do ust Rock me Baby 146, który w późniejszym czasie stracił koronę na rzecz Sephora Błyszczyk Ultra Shine nr 20 Perfect Nude-Shiny. Oba błyszczki nadają tylko delikatny połysk i subtelną mgiełkę koloru więc do ich aplikacji nie potrzebuję nawet lusterka.
                                                                    
W dni kiedy pragnęłam bardziej intensywnego podkreślenia ust sięgałam po Golden Rose Ultra Rich Color Lipstick 42 w odcieniu intensywnego różu z domieszką odrobiny fioletu. Kolor idealny na jesień :)
                                           
To już wszyscy ulubieńcy :) Kto do trwał do końca mojej szalonej pisaniny temu gratuluję ;)
                                                    
Jak Wam upłynął listopad?
Znaleźliście jakichś ulubieńców czy obyło się bez super odkryć i jesteście wierni stałemu zestawowi?

środa, 27 listopada 2013

Specjalista od precyzyjnej roboty

Patyczki kosmetyczne to chyba najliczniejsze akcesorium kosmetyczne w moim domu. Kiedyś używałam ich do uszu, ale po tym jak musiałam długo, długo je leczyć i cierpieć z powodu bólu wywołanego przez podrażnienie błony śluzowej oduczyłam się tego brzydkiego zwyczaju. Teraz służą mi jedynie do makijażowych i lakierowych poprawek.
Zawsze kupowałam te najzwyczajniejsze ale tym razem w moje łapki trafiło coś nowego.
Zapraszam do zapoznania się z moimi wrażeniami :)
                                               
Cleanic
Patyczki kosmetyczne
do dokładnego oczyszczania
                                               
OBIETNICE PRODUCENTA:
Patyczki posiadają odpowiednio wyprofilowaną, bawełnianą główkę w kształcie łyżki miodu, która umożliwia usunięcie wszelkich zanieczyszczeń a także precyzyjną korektę makijażu. Dodatkową zaletą produktu jest praktyczne opakowanie, które dzięki poręcznemu zamknięciu, doskonale sprawdzi się nie tylko w domu, ale też w podróży. Linia produktów Cleanic Professional to sprawdzone i innowacyjne rozwiązania, polecane przez profesjonalistów.

                                                                               
POJEMNOŚĆ: 200 sztuk.
DOSTĘPNOŚĆ: Rossmann
CENA: Około 3,50zł
                                                           
MOJE WRAŻENIA:
No cóż, z takim typem patyczków spotkałam się po raz pierwszy i muszę powiedzieć, że bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły.
 Jedna strona patyczka jest standardowa - owalna, natomiast druga posiada trzy wgniecenia, przez które przypomina łyżkę do miodu. Obie strony są doskonale zwinięte i sprasowane dzięki czemu wata się nie rozwija ani nie spada z końca patyczka zarówno w trakcie przechowywania jak i użytkowania.
                                      
                                            
Standardowa strona, ze względu na swoje mniejsze rozmiary oraz łagodne działanie świetnie nadaje się do delikatnych poprawek jak np. usuwanie rozmazanego tuszu do rzęs czy precyzyjnego rozcierania cieni a także zmywania poplamionych lakierem skórek. Natomiast strona przypominająca łyżkę do miodu dokładnie zdziera cały makijaż do gołej skóry dzięki czemu idealnie spisuje się przy poprawianiu kreski oraz usuwaniu źle nałożonych cieni. Ze względu na to, że wata na patyczkach jest mocno zbita i nigdzie nie odstają żadne kłaczki doskonale spisują się także przy demakijażu linii wodnej oka oraz zmywaniu źle naniesionego lakieru do paznokci, gdyż nie ma obaw, że oko zostanie podrażnione a na paznokciu przyklei się jakaś niepotrzebna nitka, która zrujnuje starannie wypracowany manicure.
                                   
Opakowanie również oceniam na plus. Plastikowe pudełeczko chroni patyczki przed niepotrzebnym mechaceniem a jednocześnie jest praktyczne i estetyczne. Po zużyciu patyczków spokojnie można je wykorzystać do przechowywania jakichś drobiazgów.
                                                                                        
Podsumowując: Co prawda posiadam jeszcze spory zapas zwykłych patyczków ale gdy tylko je zużyję przy kolejnych zakupach z pewnością zdecyduję się na te. Precyzja ich działania oraz dokładność wykonania sprawiają, że ich wybór jest oczywisty.
                                                        
Produkty dostałam od firmy Cleanic w ramach współpracy jednak nie miało to wpływu na moją ocenę.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Kolorówkowy Zestaw Awaryjny

Jakiś czas temu pokazywałam Wam już moją wyjazdową kosmetyczkę (KLIK KLIK) na długoterminowe wyjazdy ale zainspirowana postem-tagiem Kawaii Maniac (KLIK KLIK) postanowiłam zebrać i przedstawić zestaw minimalny. Skompletowałam go akurat kilka dni wcześniej i zabrałam na szybką wizytę u mamy, więc przeszedł testy i się sprawdził.
                                    
                                                                                 
Jeżeli jesteście ciekawi co znalazło się w kosmetyczce to zapraszam do dalszej części :)
                                                
Na początek twarz, czyli to co moim zdaniem wymaga szczególnej uwagi i najwięcej poprawek:
                                   
1. RÓŻ - Bell Air Flow 02 Róż do policzków w musie - Odkąd odkryłam co daje róż w makijażu już nie potrafię się obejść bez tego kosmetyku, więc nawet na wyjazdach musi mi towarzyszyć. Zazwyczaj wybieram ten bo mogę go aplikować i rozcierać palcami więc nie muszę wozić ze sobą dodatkowego pędzla. Nakładam go w sporej ilości (jak dla Matrioszki) na gołą skórę pod podkład.
                        
2. MINERAŁY - Anabelle Minerals - Zastępują mi podkład i korektor. Krycie można stopniować więc nawet gdy mam dzień paszteta to ratują cały świat przed moim widokiem ;)  Nie dają płaskiego matowego wykończenia więc przebijający spod spodu róż Bell w zupełności wystarczy aby ożywić twarz.
                        
Do aplikacji minerałów służy mi jeden, jedyny pędzel w kosmetyczce: kabuki (najczęściej) lub flat top Sunshade Minerals.
                                            
Skoro twarz jest gotowa to czas na oczy:
                                                   
3. CIEŃ W KREMIE - Maybelline Color Tattoo 24HR 65-Pink Gold - Kolejny kosmetyk do nakładania za pomocą palucha. Jest wystarczająco trwały aby do wieczora jedynie jego odrobina zebrała się w załamaniu. Nie jest idealny ale na mich tłustych powiekach chyba nic nie spisze się lepiej.
                                  
4. TUSZ - Golden Rose Definitive Volume & Lenght Mascara Deep Black - Na wyjazdach zawsze towarzyszy mi ten sam tusz, którego używam na co dzień ze względu na to, że lubię wiedzieć czego się mogę spodziewać i nie muszę obawiać się niemiłych niespodzianek.
5. KOREKTOR DO BRWI - Wibo Eyebrow Stylist - Moje brwi wymagają równie porządnego ujarzmienia co rzęsy podkreślenia dlatego tak jak i w przypadku tuszu sięgam po sprawdzony i stosowany na co dzień produkt. Kosmetyk niezbędny gdy brwi i rzęsy muszą robić za cały makijaż oczu ;)
                        
Na koniec makijazu trzeba jeszcze podkreślić usta:
                                     
6. BŁYSZCZYK - Sephora Błyszczyk Ultra Shine nr 20 Perfect Nude-Shiny lub
Virtual Rock me Baby 146 lub Revlon Brush-on Shine Lip Gloss RazBerry - Jestem leniem więc zazwyczaj sięgam po kolor, który nie wymaga lusterka ani zbytnich nakładów pracy przy aplikacji. Ostatnio wyjątkowo chętnie sięgam po wersję nude z Sephory.
                            
To by było na tyle. Co prawda nie zmieściłam się w pięciu kosmetykach jak Kawaii ale i tak jestem z siebie dumna a moja ulubiona piórnikowa kosmetyczka okazała się za duża na taki ładunek ;)
Jeżeli bylibyście zainteresowani Pielęgnacyjnym Zestawem Awaryjnym to zostawcie info w komentarzach a ja z przyjemnością Wam go pokażę.
                          
Co Wy zabieracie ze sobą na szybkie i krótkie wypady poza dom?

sobota, 23 listopada 2013

Dzikie bzy

Aż ciężko uwierzyć, że listopad się kończy a ja jeszcze nie pokazywałam żadnego lakieru do paznokci. Czas to nadrobić!
Zapraszam :)
                                             
Donegal
Beauty Shine by Donegal
Lakier do paznokci
Art. Nr: 7111
                                                                                  
POJEMNOŚĆ: 6ml
DOSTĘPNOŚĆ: Drogerie, internet.
CENA: Około 7zł.
                                                         
                                                   
Kolor to piękny fiolet bzu. Jakimś dziwnym trafem bardzo podobny do bluzy, którą akurat miałam na sobie w trakcie robienia zdjęć ;) Lakier posiada kremowe wykończenie.
                                                 
                                          
 Krycie jest standardowe. Aby uzyskać ładny kolor bez smug trzeba nałożyć dwie cienkie warstwy emalii.
Z racji tego, ze lakier jest dosyć mały to całkiem szybko go ubywa z opakowania. Nie bez znaczenia jest też to, że chętnie po niego sięgam.
                                       
                                         
Konsystencja jest płynna i bardzo rzadka ale nie rozlewa się ani nie przysparza problemów w trakcie aplikacji. Rozprowadzanie lakieru to czysta przyjemność bo wszystko się ładnie poziomuje i wyrównuje na płytce. Schnięcie jest raczej standardowe i trzeba mu dać chwilę ale z racji tego, że nakładane warstwy są cienkie nie trwa to wieki.
                                                 
                                            
Opakowanie jest maleńkie i prostokątne co zdecydowania ułatwia przechowywanie i oszczędza przestrzeń. Największym jego minusem są napisy, które zeszły same od siebie gdy lakier stał nieużywany w pudełku :( Nakrętka jest praktyczna i stabilnie trzyma się w dłoni.
Pędzelek jest maleńki - króciutki i wąziutki oraz odpowiednio miękki, czyli taki jakie lubię najbardziej. Pozwala na niezwykle precyzyjną aplikację lakieru nawet na najmniejsze paznokcie.
                                           
                                       
To było moje pierwsze spotkanie z lakierami Donegal i zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Lakier jest świetny a pojemność idealna: wystarczająco duża aby się nacieszyć kolorem i odpowiednio mała aby się nim nie znudzić tylko zużyć do końca.
Polecam :)

środa, 20 listopada 2013

Kwas na twarz

Natłok zajęć i załatwień oraz niejakie zmęczenie materiału sprawiły, że odpuściłam trochę bloga. Nie da się ukryć, że wpływ na to ma też jesienne przesilenie i zniechęcenie ale nie tak łatwo mnie pokonać i pomimo że zmniejszę ilość postów na tydzień to mam nadzieję, że nie przestanę pisać.
Dzisiaj wałcząc z praniem i bólem gardła zapraszam Was na recenzję dziwadła.
                                              
Dermedic
Tolerans Clear
Maseczka Aktywnie Peelingująca
                                                       
OBIETNICE PRODUCENTA i SKŁAD:
Zwróćcie szczególną uwagę na sposób użycia.
                                                                  
MOJE WRAŻENIA:
Zapach jest przyjemny, słodkawy, trochę kwiatowy. Konsystencja również - delikatna i kremowa. Barwa biała.
                                         
Działanie jest dobre. Kosmetyk wygładza i oczyszcza skórę czyli robi to czego można spodziewać się po peelingu enzymatycznym. Rozjaśnienia nie zauważyłam bo użyłam go tylko dwa razy. Spłycenie zmarszczek również nie zaobserwowałam bo ich nie mam.
Czemu więc zdecydowałam się na prezentacje maseczki skoro nie mam zbyt wiele do powiedzenia na temat jej działania? Otóż chodzi o skutki uboczne jej stosowania. Pomimo, że jak do każdej nowości podchodziłam do niej dosyć sceptycznie i ostrożnie, to i tak czekała mnie spora niespodzianka.
Wbrew temu co napisano na opakowaniu zaraz po jej nałożeniu nie czułam żadnego pieczenia, tak samo po upływie 5, 10 czy 15minut... Dopiero gdy przyszedł czas starcia maski chusteczką poczułam lekkie szczypanie na policzkach, które zaczęło się nasilać i rozszerzać. Skończyło się na tym, że czym prędzej musiałam udać się do łazienki w towarzystwie kostki mydła i porządnie wyszorować buzię. Na szczęście po kilkukrotnym myciu i spłukiwaniu szczypanie ustało ale moim oczom ukazał się niezbyt zachwycający widok czerwonych polików, nosa, brody i środkowej części czoła. Na szczęście czerwień ustąpiła po maseczce z czerwonej glinki. Przy drugim podejściu byłam już bardziej ostrożna i zmyłam ją dokładnie zaraz po upływie 20-tu minut dzięki czemu zaczerwienienie były o wiele mniejsze a szczypanie nie występuje. Na szczęście długotrwałych skutków ubocznych takiego działania nie odnotowałam.
                                                       
Opakowanie to typowa saszetka podzielona na 2 komory, których zawartość idealnie wystarcza na dwa użycia, dzięki czemu nic się nie marnuje ani nie trzeba się męczyć z wymyślaniem jak uszczelnić raz otwarty woreczek.
                                            
Podsumowując: Ciekawa maseczka, zwłaszcza, że nigdy wcześniejszej nie testowałam ani peelingów enzymatycznych ani kosmetyków z kwasami. Skutki uboczne mnie jednak trochę wystraszyły i nie wiem czy szybko zdecyduję się na kolejny kosmetyk w tym typie.

niedziela, 17 listopada 2013

Drogi balsam do ciała. Czy warto?

Sklepowe półki aż uginają się od balsamów do ciała dostępnych już od kilku złotych. Wszystkie, zarówno te tanie jak i drogie, reklamowane są jako te najlepsze i jedyne, które zaspokoją wszystkie potrzeby ciała, mają właściwości pielęgnacyjne i odżywcze. W związku z tym nasuwa się pytanie czy warto kupować drogi balsam skoro tani obiecuje to samo?
Jeżeli jesteście ciekawi jak ja na nie odpowiem to zapraszam do dalszej części posta :)
                                            
Pat&Rub
Balsam do ciała
Trawa cytrynowa-kokos
                                    
Co obiecuje producent?
Nawilżenie, wygładzenie, łagodzenie podrażnień, ochronę przed wysychaniem i promieniowaniem UV, oczyszczenie, ujędrnienie i poprawę wyglądu, czyli same cuda ;)
                    
                                              
SKŁAD:
aqqua, camelia sinensis leaf water, caprylic/capric trigliceride, orbignya oleifera seed oil, glycerin, cetearyl alcohol, hibiscus sabdariffa leaf extract, betaine, glyceryl stearate, butyrospermum parkii fruit (shea butter), simmondsia chinensis (jojoba) seed oil, caprylyl glycol, phenylethyl alcohol, cetearyl glucoside, stearic acid, sodium hyaluronate, parfum, theobroma cacao (cocoa) seed butter, sodium phytate, tocopherol (mixed), beta-sitosterol, squalene, d-panthenol, cymbopogon schoenanthus oil, citral, coumarin, geraniol, limonene, linalool

                                                 
Co o nim sądzę?
                                 
Zacznę może od minusów bo one bolą najbardziej:
- Pierwszym i najważniejszym jego minusem jest stosunek ilości do ceny. 59zł za jedyne 200ml to jednak trochę sporo.
- Wydajność - Albo mi się wydaje co jest raczej mało prawdopodobnie albo jest zatrważająco niska. Mam wrażenie, że zużyty niedawno balsam o pojemności 150ml wystarczył mi na dłużej...
- Opakowanie - Lubię buteleczki air-less ale tylko w przypadku kosmetyków do twarzy choć i tak mam wrażenie, że mocno zmniejszają ich wydajność. W przypadku balsamu do ciała jest mi takie cudo całkowicie zbędne a na dodatek mam wrażenie, że jednak znacząco podnosi cenę bo w końcu wyprodukowanie prostego słoiczka musi być sporo tańsze.
- Pompka - jest ładna i praktyczna, i jak już zacznie działać to jest OK ale w momencie gdy zaczynałam balsam miałam wrażenie że się zepsuła bo wcale nie chciała pociągnąć zawartości. Myślałam, że się popłaczę ze złości i bezsilności. Na szczęście w skutek moich drastycznych działań i braku delikatności odpaliła.
                                              
                     
- Dostępność -Tylko Sephory i internet co nie każdemu jest na rękę.
                                                   
Co w takim razie na plus:
- Konsystencja - Gęsta i dosyć zwarta bardziej przypominająca masło do ciała niż balsam ale przyjemna i rozluźniająca się pod wpływem ciepła ciała.
                                   
                         
- Wchłanianie - Błyskawiczne i bezproblemowe. Na dodatek balsam nie pozostawia żadnej warstwy dzięki czemu skóra zaraz jest sucha i można się spokojnie ubrać.

                                                    
- Zapach - Nadal intensywny i wyczuwalny ale nie aż tak jak w przypadku masła do ciała, o którym pisałam TUTAJ dzięki czemu sięganie po kosmetyk i używanie go to czysta przyjemność. Dosyć często zdarza mi się wyciągnąć go z szafki tylko do powąchania ;)
- Kolor - Kremowy, w zasadzie neutralny. Nie bieli ani nie brudzi co jest ważne gdy chcemy się ubrać natychmiast po balsamowaniu.
- Na koniec plus największy i najważniejszy, czyli działanie - Balsam doskonale nawilża, natłuszcza i chroni skórę przed wysuszeniem. Regeneruje ją i wzmacnia. Już po kilku użyciach miałam wrażenie, że skóra stała się grubsza, bardziej jędrna i twarda, jakby bardziej gęsta ale jednocześnie gładka i miła, taka satynowa w dotyku. Jest także bardziej elastyczna i sprężysta co czuć przy każdym dotknięciu. Również wygładza, bo cellulit drastycznie się zmniejszył choć wiem, że na to duży wpływ miała też moja rezygnacja ze słodyczy i ćwiczenia. Widocznie też poprawia wygląd skóry przez łagodzenie podrażnień i przyspieszanie gojenia drobnym zranień, które u mnie wysterują dosyć często ;)
                                   
Jaki jest zatem mój werdykt?
Ano jedyny dla mnie słuszny - zdecydowanie warto zainwestować w dosyć drogi balsam Pat&Rub. Jego dobroczynny wpływ na moją skórę jest nieoceniony i jeżeli tylko finanse pozwolą to będę sięgać po ich kosmetyki bo mam ochotę na więcej.
Z czystym sumieniem mogę je również polecić. Jeżeli tylko cena Was nie przeraża i nie obawiacie się uzależnienia to wypróbujcie. Może się okazać, że będziecie równie zadowoleni.
                                
Tymczasem zaczynam pisać list do Świętego Mikołaja z prośbą o dwa kontenery balsamów do ciała. Mam nadzieję, ze nie jest za późno i zdąży zrealizować zamówienie bo byłam w tym roku wyjątkowo grzeczna ;)

piątek, 15 listopada 2013

Pierwsza kosmetyczka, czyli co warto kupić rozpoczynając przygodę z makijażem: USTA

Za mną już połowa postów z poradami dotyczącymi kompletowania kosmetyczki więc dzisiaj nadszedł czas na ostatniego posta o kolorówce.
Zapraszam.
                                                              
                                         
Skoro TWARZ i OCZY są już gotowe to jak zapewne się domyślacie czas an usta :)
                                                                           
Ochronne balsamy koloryzujące dostępne właściwie w każdym sklepie to najszybszy, najłatwiejszy i najdelikatniejszy sposób podkreślenia ust wpływający również na ich stan. Wybór zapachów i smaków jest ogromny a wykończenie perłowe lub klasyczne lekko połyskujące od składników natłuszczających. Dostępne są zazwyczaj w pół-transparentnych odcieniach różu i czerwieni.
                                                         
Osoby, których efekt jaki daje balsam już nie zadowala mogą sięgnąć po błyszczyk:
Dostępne w słoiczkach, tubkach i buteleczkach z kulką lub dziurką, albo zaopatrzone w aplikator w formie pędzelka czy gąbeczki, we wszystkich kolorach i wykończeniach, od bezbarwnych do całkowicie kryjących, mniej lub bardziej trwałe oraz posiadające właściwości pielęgnacyjne lub ich pozbawione są wstanie trafić w każde gusta i zaspokoić nawet największe wymagania.
Na początku wato sięgnąć po wersję bezbarwną lub lekko barwioną, która będzie się łatwo i bezproblemowo aplikować oraz pozwoli przyzwyczaić się do posiadania kosmetyku na ustach.
                                                          
Jeżeli jednak błyszczyk to nie jest idealnym rozwiązaniem warto wypróbować pomadkę:
Tutaj również każdy znajdzie coś dla siebie pod względem koloru i krycia, wykończenia, trwałości czy właściwości pielęgnacyjnych.
Tutaj również tak jak i w przypadku błyszczyków na początek polecam jasne i niezbyt kryjące wersje, które łatwo się aplikują i noszą a jednocześnie pozwalają nabyć wprawy przy nakładaniu.
                                                         
Jeżeli już zdecydujecie jaki kosmetyk chcecie to na koniec warto jeszcze przeczytać kilka uwag o dobieraniu odpowiedniego koloru:
- NUDE - To nie jest uniwersalny jasny, beżowy kolor tylko dla każdego coś innego. Idealny nude to barwa maksymalnie jeden ton jaśniejsza od naturalnego koloru ust co oznacza, że to co dla jednej osoby będzie nude dla innej może być już zbyt mocne lub nie do przyjęcia jasne.
- CZERWIEŃ - Jej odcień należy dobrać odpowiednio do tonacji skóry: do cer ciepłych - ciepłe wersje kolorystyczne zawierające żółty pigment, natomiast do cer w zimnej tonacji dobieramy zimne cienie z niebieskim pigmentem. Osoby z cerą neutralną wybierać nie muszą ;) Osoby o małych i wąskich wargach zdecydowanie powinny stawiać na jaśniejsze odcienie i dodatkowo aplikować błyszczyk, który optycznie powiększy usta.
                                                         
To by było na tyle w kwestii kosmetyków do makijażu. Skoro kosmetyczka jest już skompletowana to w następnym poście zajmę się pędzlami.
Jeżeli mielibyście jakieś pytania to piszcie maile lub zadawajcie je w komentarzach a ja postaram się na wszystkie odpowiedzieć.
                                                 
Dla przypomnienia:
Część I: Cera KLIK KLIK 
Część II: Oczy KLIK KLIK
 

środa, 13 listopada 2013

Jelonek z Australii

Pogoda nie sprzyja jakiejkolwiek aktywności (nawet przy pisaniu tej recenzji grabieją mi palce) ale dosyć już blogowego leniuchowania i czas zabrać się za porządne kosmetyczne pisarstwo ;)
Tytuł jest mylący ale według mnie pasuje do zawartości posta ze względu na skojarzenia, bo nazwa marki, której kosmetyk dzisiaj Wam opiszę ewidentnie kojarzy mi się z jelonkiem Bambi oraz z Bandi - młodziutką Australijką prowadzącą telewizyjne programy o zwierzętach.
Zatem do rzeczy i zapraszam do dalszej części posta ;)
                                                                     
Bandi
Eye Care
Kojący Krem-Żel pod oczy
                                                                                    
OBIETNICE PRODUCENTA:
Kojący krem-żel do delikatnej skóry wokół oczu. Skutecznie rozjaśnia cienie, niweluje opuchliznę i obrzęki pod oczami. Głęboko nawilża, uelastycznia i wygładza. Preparat zawiera hesperydynę, wyciąg z kasztanowca i arniki, a także specjalnie opracowany kompleks liposomowy zawierający mikrokolagen, rutynę oraz stabilna witaminę C. Ponadto wzbogacony jest o d-panthenol, który zapewnia skórze ukojenie. Unikalny produkt usuwający ślady zmęczenia i przywracający oczom blask.
                                          
SKŁAD:
aqua, cyclomethicone, cyclopentasiloxane, dimethicone, trideceth-9, ethylhexanoate, glycerin, hesperidin methyl chalcone, steareth-20, dipeptide-2, palmitoyl tetrapeptide-3 alcohol dent., lecithin, disodium rutinyl difulfate, hydroxiproline, sorbitol, magnesium ascorbyl phosphate, tocopherol, ascorbyl palmitate, glyceryl stearate, glyceryl oleate, citric acid, dimethicone crosspolymer, carbomer, triethanolamine, panthenol, arnicam montana extract, horse chestnut extract, cyclohexasiloxane, propylene glycol, phenoxyethanol, methylparaben, butylparaben, ethylparaben, propylparaben, isobutylparaben
                                                
DOSTĘPNOŚĆ: Drogerie, apteki, internet.
POJEMNOŚĆ: 30ml
CENA: Około 50zł
                                                                    
MOJE WRAŻENIA:
Konsystencja faktycznie jest żelowo-kremowa i przypomina po prostu delikatny żel o lekko mlecznym zabarwieniu, co oznacza że jest białawy ale jednocześnie trochę transparentny. Rozprowadza się fenomenalnie więc nie ma obaw o naciąganie i uszkadzanie delikatnej skóry wokół oczu. Jego zapach jest kremowo-maściowy ale na tyle delikatny, że przy normalnym użytkowaniu go nie czuć.
Wydajność jest dobra chociaż niższa niż bym się tego spodziewała: używam go mniej więcej od połowy lipca dwa razy dziennie z kilkoma kilkudniowymi przerwami i już niewiele go zostało. Myślę, że ta reszta nie wystarczy na kolejny miesiąc w związku z tym nie ma euforii bo skoro 15ml kremu wystarcza mi zazwyczaj na 3 miesiące to 30ml powinno wytrzymać ich 6, a niestety na to się nie zanosi.
                                                          
Działanie kremu jest bardzo dobre. Pomimo długiego i niezbyt naturalnego składu okazało się, że bardzo przypadł do gustu moim podocznym okolicom. Mocno nawilża skórę bez jej zbędnego obciążania a jednocześnie stanowi doskonałą bazę pod makijaż - świetnie współpracuje z każdym kosmetykiem, który na niego nakładam i nie obniża trwałości bazy pod cienie. Uelastycznia delikatną skórę okolic oczu i wygładza ją co czuć przy każdym dotknięciu.
Od zawsze borykam się z problemem "zaniedbania okolic oczu" co w praktyce oznacza, że jakiekolwiek odpuszczenie sobie pielęgnacji (bez różnicy tonik czy krem), jej drastyczna zmiana, kilka zarwanych nocy, stres, wysiłek, nadmiar słońca czy cokolwiek podobnego skutkuje sińcami i narastającą opuchlizną tworzącą worki pod oczyma. Taki wygląd nieświeżego zombie zaliczyłam również na początku stosowania tego kremu przez cykliczne zarywanie nocy i o dziwo kosmetyk sobie z tym doskonale poradził. Dzięki jego regularnemu stosowaniu oznaki zmęczenia zniknęły, cienie zostały rozjaśnione a opuchlizna i worki zniwelowane. Moje spojrzenie znowu jest świeże i sprawia wrażenie jakbym zawsze była super wypoczęta.
                                                                 
Opakowanie jest bardzo higieniczne, praktyczne i daje pewność, że nikt przed nami nie dobierał się do kosmetyku. Pod warstwą folii w kartonowym pudełeczku znajdujemy półprzezroczystą, mleczną buteleczkę tylu air-less, która zapewnia higieniczną aplikację oraz pozwala na bieżąco kontrolować pozostałą ilość kremu. Pompka działa niezawodnie przez cały okres użytkowania choć moim zdaniem wypluwa za dużo produktu, więc nie ma mowy o wciśnięciu jej choćby do połowy nie mówiąc już o przyciśnięciu do końca. Całość zdecydowanie na plus choć mam wrażenie, że to właśnie przez pompkę kremu ubywa szybciej niżbym tego chciała.
                                                                               
Podsumowując: Bardzo dobry krem dla osób borykających się z cieniami i opuchlizną, którym nie straszna jest chemia w składzie. Ze względu na konsystencję nie nada się na okres jesienno-zimowy więc jego zakup warto przesunąć na wiosnę gdy zbliżą się cieplejsze dni. Ja czuję się zachęcona do bliższego zapoznania się z asortymentem tej marki i myślę, że jeszcze do niej wrócę.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Ulubione książki w domu

Od kilku dni zastanawiałam się o czym by tu Wam napisać i wyszło na to, że pasuje coś zrecenzować ale jakoś zupełnie nie mam ochoty na wałkowanie tematu kosmetyków i dlatego postanowiłam znowu pokazać trochę książek. Tym razem padło na moją prywatna biblioteczkę. Nie, nie pokażę Wam wszystkiego bo post miałby kilka kilometrów długości ale za to wybrałam kilka moich ulubionych tytułów, do których z przyjemnością wracam. Kolejność przedstawienia zupełnie nie ma znaczenia bo wszystkie lubię jednakowo.
Zapraszam.
                                                                                
Trudi Canavan
Trylogia Czarnego Maga
Gildia Magów
Nowicjuszka
Wielki Mistrz
oraz ich prequel
Uczennica Maga
 Bardzo zaskakująca, nieprzewidywalna, ciekawa i wciągająca. Idealna dla fanów magii, wojen i spisków. Kupiłam przypadkiem i totalnie przepadłam.
                                                               
Stephanie Meyer
Zmierzch
Księżyc w nowiu
Zaćmienie
Przed świtem
Seria znana chyba wszystkim. Zupełnie nie rozumiem jej fenomenu ale odkąd obejrzałam Zmierzch przepadłam. Książki przeczytałam już 3 może 4 razy i jeszcze do nich wrócę bo są świetną odskocznią od czytania grubych i ciężkich tomów ;)
                                                              
Alice Sebold
Nostalgia Anioła
Smutna, wzruszająca i poruszająca. Wprowadza w nostalgię i wyciska łzy.
                                         
Patrick Suskind
Pachnidło
Historia pewnego mordercy
Uwielbiam zarówno film jak i książkę. Jest mroczna, tajemnicza i niepowtarzalna a do tego ma zaskakujące zakończenie.
                                                            
Paweł Rochala
Baśń Średniowieczna
Uwielbiam tradycyjne podania i legendy. Czary, złe moce, czarownice, diabły i inne magiczne istoty to to co przykuwa moją uwagę a w tej książce tego nie brakuje.
                                                              
Vladimir Nabokov
Lolita
Zaczęło się od przypadkowego obejrzenia filmu a potem już musiałam ją mieć. Kontrowersyjna, nieprzewidywalna, zaskakująca i szokująca. Po prostu świetna.
                                                       
Shaun Hutson
Nemezis
 Straszna i przerażająca. Zupełnie nie nadaje się dla osób o słabych nerwach a nawet u tych o mocnej psychice wywołuje koszmary. Chyba jedyny thriller który uwielbiam ;)
                                               
Władysław Stanisław Reymont
Chłopi
No cóż tę lekturę można kochać albo nienawidzić. Ja zdecydowanie należę do jej wielbicieli. łyknęłam ją w całości i to tak szybko, ze nawet przyswoiłam gwarę w niej zawartą. Potem tygodniami musiałam znowu uczyć się mówić poprawną polszczyzną ;) Genialne dzieło. Szkoda, że nie ma takich więcej w kanonie lektur szkolnych.
                                                         
To by było na tyle najbardziej ulubionych z ulubieńców;) W mojej domowej biblioteczce jest jeszcze wiele książek które lubię ale nie aż tak bardzo jak te, które Wam tutaj pokazałam.
Teraz rozważam przedstawienie Wam książek, które darzę wyjątkowym sentymentem. Bylibyście nimi zainteresowani?
                                                    
Znacie którąś z wymienionych książek? Czytaliście? A może planujecie?
Podzielcie się swoimi ulubieńcami.

sobota, 9 listopada 2013

Pudła z wozu, koniom lżej, czyli zużycia i wyrzutki: październik 2013

W tym tygodniu odpuściłam trochę blogowanie bo nagle pojawiło się milion spraw do załatwienia ale już wszystko ogarnęłam i wracam do Was z pełna paką pustych opakowań.
                                                                                
                                                                                         
Zdjęcia są niestety kiepskie bo jedyny słoneczny dzień spędziłam w pracy a koniecznie chciałam coś dla Was napisać.
Zapraszam :)
                                                                                 
Oznaczenia: JESTEM NA TAK, JESTEM NA NIE, SAMA NIE WIEM.
                                                                                                           
                                                                                     
1. Manila Bond Spirit - Nuty zapachowe wypisywałam TUTAJ. Zapach ładny z typu dziennych-codziennych ale nie do końca mi pasuje. Mam jeszcze jedną buteleczkę więc zużyję ale kolejnej nie kupię.
2. Applause Glam MAX Lip Gloss 516 - Użyłam go może 2 razy ale od początku miałam wrażenie, że śmierdzi pleśnią a na dodatek dziwnie się rozwarstwia i widać w nim coś zielonego. Boję się go nakładać wiec leci w kosz.
3. Paese Korektor Tuszyjący Przebarwienia 103 Beżowy - Recenzja KLIK. Przeterminował się i zaczął dziwnie pachnieć więc czeka go kosz.
4. Rimmel Eyeful Eye Glistener 700 Flaunt - Nie dotrwała nawet do pierwszego strugania nie mówiąc już o recenzji. Kupiłam ją w Pepco za ok.8zł i użyłam zaledwie kilka razy, a już się zepsuła i zaczęła okropnie śmierdzieć więc nie da się jej używać. Leci do kosza.
5. Versati Kredka do oczu czarna No 1. - Recenzja KLIK. Wreszcie się skończyła ;)
                                                                                    
                                                                              
6. Pharmaceris Puri-Sebostatic Pianka głęboko oczyszczająca do twarzy - Recenzja KLIK.
7. Ziaja tintin tonik antybakteryjny - Recenzja KLIK.
8. Dr Irena Eris VitaCeric Multi.Vit Energy Complex Emulsja energizująca Na dzień SPF 15 - Recenzja KLIK.

9. FlosLek Laboratorium Sun Care Pomadka ochronna do ust z filtrem UV - Recenzja KLIK.

                                                                                     
                                                                                   
10. Joanna kremowy żel pod prysznic Fruit Fantasy Brazylijska mandarynka - Spodziewałam się cudów i się zawiodłam. Zapach jest słaby i niezbyt mandarynkowy. Konsystencja jest gęsta ale słabo się pieni. Myje OK. Jest mało wydajny. raczej o nim zapomnę.
11. Johnson's baby Oliwka w żelu z rumiankiem - Pisałam o niej TUTAJ.
12. Venus Balsam po goleniu i depilacji Łagodzący olej kokosowy, masło pomarańczowe & witamina E - Pachnie owocowo ale niezbyt w moim guście. Całkiem nieźle nawilża, łagodzi podrażnienia powstałe po goleniu. Lekka konsystencja rozpuszcza się pod wpływem ciepłoty ciała. Bardzo mało wydajny.
13. Ziaja Żel do nóg kasztanowy - Zapach OK, nawilżanie też. Ma żelową ale nie spływającą konsystencję. Czy działa? Nie zauważyłam. Może trochę pomaga przy zakwasach ale myślę, że więcej dawał masaż, który wykonywałam przy aplikacji. Zużyłam żeby się go pozbyć. Nie kupie ponownie.
14. Dove Natural Touch dead Sea Minerals anti-perspirant - Recenzja KLIK. Zapach mi już trochę nie pasuje ale nadal świetnie się sprawdza.
15. Domowy Peeling - Wariacja na TEN temat. Uwielbiam domowe peelingi i będę je nadal robiła.
                                                                                  
                                                                                     
16. Silcare The Garden of Colour Sky Blue Wanilla - Recenzja KLIK.
17. Barwa Miss krem pielęgnacyjny do rąk z olejkiem silikonowym - Syntetyczny ale przyjemny zapach, lekka, szybko wysychająca konsystencja ale niestety bardzo słabe działanie. Krem nie nawilża a jedynie otacza dłonie sylikonową warstwą dającą wrażenie wygładzenia. Nie wrócę.
                                                                                 
                                                                                                                                               
18. Alterra Szampon nawilżający Granat i Aloes - Ładnie pachnie. Konsystencja jest trochę zbyt gęsta i glutowata. Dobrze się pieni i dobrze myje. Radzi sobie z olejami. Nadal będę sięgać po szampony tej marki chociaż niekoniecznie po tę wersję.
19. Alverde Olejek z dzikiej róży - Ładnie choć bardzo intensywnie pachnie. Dobrze nawilża i odżywia włosy. Łatwo się zmywa. Nie obciąża.
20. Uber Hair Maska intensywnie regenerująca do włosów - Ładny zapach. Gęsta wręcz kremowa konsystencja. Skład taki sobie. Czy nawilża? Nie wiem ale świetnie wygładza bez obciążania. Po jej użyciu włosy są miękkie i puszyste, łatwo się rozczesują oraz dobrze układają ale nie przetłuszczają. Można o nich powiedzieć, że są takie sexi niesforne. Byłoby super gdyby nie cena 75zł za 100ml a na moje krótkie włosy 25ml wystarczyła na trochę więcej niż 2 nałożenia.
                                                                                 
                                                                                       
21. Dr. Beckmann Mydełko do odplamiania - Świetne do odplamiania, mycia pędzli i prania jaja. Usuwa nawet bardzo mocne plamy - moje jajo jest idealnie białe! Zdecydowanie będe do niego wracać.
                                                                                 
                                                                                    
22. Noni Care Active-moisturizing & Care Rehydrating Mask Aktywnie nawilżająca maseczka do twarzy Intensive - Recenzja KLIK.
23. Gehwohl Fusskrem
24. Ziaja kremowe mydło z kaszmirem
25. Gerovital Plant Krem przeciwzmarszczkowy
26. Nivea Cellular Anti Age odmłodzenie skóry Krem na dzień
27. + 28. + 29. Dermedic Hydrain2 Krem nawilżający o przedłużonym działaniu
30. + 31. + 32. Barwa Siarkowa Moc Krem antybakteryjny matujący
33. + 34. + 35. Dermedic Hydrain3 Hialuro krem nawilżający o dogłębnym działaniu
36. Elizabeth Arden Skin Balancing Exfoliating Cleanser
37. Elizabeth Arden Optimizing Skin Serum
38. Elizabeth Arden Skin Balancing Lotion Sunscreen SPF 15
39. Genoscope Krem Serum2h na noc - Łagodnie pachnie, ma przyjemną gęstą ale nie ciężką konsystencję. Dobrze nawilża ale dla sucharków może to być za mało. Po jego użyciu widać, ze skóra jest szczęśliwa ale cudów nie robi. Podejrzewam go o mocne niwelowanie zaczerwienień ale nie mam pewności. Zaciekawił mnie.
40. Bioderma Sensibio AR Anti-Redness cream
                                      
To już wszystko :)
Jak widzicie nieźle mi poszło i jestem dumna zwłaszcza z ubytku próbek :)
A jak tam Wasze zużycia?

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...