czwartek, 31 października 2013

Ulubieńcy października 2013

Aż ciężko uwierzyć, że kolejny miesiąc już dobiega końca i czas na ulubieńców :)
Tym razem również pokażę Wam tylko garść kosmetyków bo resztę po prostu używam-zużywam.
                                                                                 
                                                                                        
Zapraszam :)
                                                                        
                                                                                  
Pod minerały dodawałam sobie kolorków za pomocą Bell LE Air Flow Róż do policzków w musie 02 natomiast przy zwykłym makijażu sięgałam po duo Avon Colour & Contour Rose Glow.

                                                                                    
 Na oczętach też było niezbyt bogato. Najczęściej sięgałam po dwa jaśniejsze cienie z zestawu L'oreal Paris Color Appeal Trio Pro Dark Eyes Eva Longoria 307 Lilac natomiast linię rzęs zagęszczałam za pomocą super trwałej Avon Super Shock Żelowa kredka do oczu Plumful. Jest niezawodna i nie do zdarcia ;)
                                                                                  
                                                                                      
Z kolorem na ustach również zbytnio nie szalałam. W wersji delikatnej naprzemiennie sięgałam po Virtual Błyszczyk do ust Rock me Baby 146 oraz Oriflame Pure Colour Vintage Rose a gdy miałam ochotę na coś mocniejszego, choć nie krzykliwego nakładałam Golden Rose Ultra Rich Color Lipstick 42.

                                                                                     
Nieustannie moje krótkie i słabe paznokcie kuruję za pomocą Lovely Nail Care Serum wzmacniające z wapniem i witaminą C, natomiast, gdy jeszcze jako-tako wyglądały malowałam je uroczym Verona Just in Ingrid Nail Polish 417.
                                                                                 
                                                                              
Na koniec psikadło i najgorszy do sfotografowania obiekt w jednym, czyli DKNY Golden Delicious, który początkowo mnie nie przekonywał a teraz okazał się jedynym lubianym przeze mnie zapachem ;)
                                                                         
Jak Wam upłynął październik?
Znaleźliście jakichś ulubieńców czy nie?

wtorek, 29 października 2013

Pożywka dla duszy i umysłu ;)

Nie mam jakoś ochoty, czasu ani serca do tego, żeby znowu zamęczać Was (i siebie) recenzjami dlatego postanowiłam zabrać Was do mojej sypialni i pokazać nocną szafkę, na której przetrzymuję przytaszczone z biblioteki woluminy, które planuję przeczytać w najbliższym czasie.
Jeżeli jesteście ciekawi co będę czytała w najbliższym czasie to zapraszam do dalszej części posta ;)
                                                                            
                                                                                     
C.S. Lewis
Opowieści z Narnii
Pochłonęła już pięć części z tego cyklu i bardzo mi się spodobały. Do uwieńczenia dzieła pozostały mi:
Siostrzeniec Czarodzieja
oraz
Ostatnia Bitwa
                                                                                        
Chufo Llorens
Władca Barcelony
                                                                                               
Candance Bushnell
Szminka w wielkim mieście
                                                                                          
David Mitchell
Atlas Chmur
                                                                                     
Kami Garcia & Margaret Stohl
Piękne Istoty
Istoty Ciemności
Do całości cyklu brakuje mi jeszcze ostatniej części:
Istoty Chaosu
ale są już zamówione i tylko czekam aż zwróci je poprzednia czytelniczka ;)
                                                                                 
Suzanne Collins
Igrzyska Smierci
W Pierścieniu Ognia
Kosogłos
                                                                                      
John Mardsen
Jutro: Kiedy zaczęła się wojna
Jutro 2: W pułapce nocy
Jutro 3: W objęciach chłodu
Jutro 4: Przyjaciele mroku
Brakuje mi jeszcze trzech części:
Jutro 5: Gorączka
Jutro 6: Cienie
Jutro 7: Po drugiej stronie świtu
 ale już są zamówione więc mam nadzieję, że dotrą do mnie zanim zdążę przeczytać wszystko co zaplanowałam na wcześniej ;)
                                                                            
To by było na tyle ;) Jak widzicie mam spory zapas ale książek mi szybko ubywa więc nie upłynie dużo czasu zanim ich miejsce zajmą kolejne egzemplarze ;)
                                                                            
Znacie, któreś z wymienionych przeze mnie tytułów?
Czytaliście?
Jak wrażenia?

niedziela, 27 października 2013

W kabaretowym stylu...

Mam nadzieję, że nie znudziliście się czerwieniami na blogu bo mam ich jeszcze sporo w zapasie ;)
Dzisiaj też będzie w tym kolorze ;)
Zapraszam.
                                                                                         
Lovely
LE Moulin Rouge
Lakier do paznokci
Nr 6
                                                                                 
POJEMNOŚĆ: 9ml
DOSTĘPNOŚĆ: Rossmann, internet. Pomimo, że to edycja limitowana jest jeszcze dostępny.
CENA: Około 5zł.
                                                                                      
                                                                                   
Lakier ma kolor pięknej, intensywnej i żywej czerwieni z delikatnym różowym połyskiem oraz złotym shimmerem, który bardziej widoczny jest w opakowaniu niż na paznokciach. Po wyschnięciu emalia nadal pięknie błyszczy a pociągnięcie go nabłyszczającym topem wcale nie podbija widoczności drobinek.
                                                                                 
                                                                                  
Krycie jest bardzo dobre. Już jedna warstwa daje radę. Po nałożeniu dwóch lakier zyskuje na głębi dlatego zazwyczaj tyle nakładam. Wydajność jest bardzo dobra. Nosiłam go już kilka razy a nadal ubyło niewiele.
                                                                                 
                                                                                  
Konsystencja jest rzadka, płynna i lejąca ale nie przysparza problemów. Dobrze się rozprowadza i nie tworzy smug ani prześwitów. Przy jednej warstwie schnie błyskawicznie ale przy dwóch należy mu dać dłuższą chwilę aby wysechł i stwardniał do końca. Niecierpliwym wysuszacz się przyda ;)
                                                                                 
                                                                                         
Opakowanie jest standardowe chociaż pod naklejką z nazwą serii widać bąble powietrza więc wygląda to tandetnie i mało estetycznie. Na plus trzeba zaliczyć wąską nakrętkę, którą dobrze trzyma się w dłoni.
Pędzelek jest odpowiednio miękki a przy tym dosyć krótki, wąski i precyzyjny dzięki czemu bardzo łatwo się nim operuje nawet na niewielkich paznokciach.
                                                                                           
                                                                                     
Świetna emalia za niską cenę. Bardzo lubię lakiery Lovely i ten również mnie nie zawiódł. Jeżeli tak jak ja lubicie czerwienie to warto się mu bliżej przyjrzeć :)

piątek, 25 października 2013

Kosmetyczne niewypały: październik 2013

Po raz pierwszy o kosmetycznych niewypałach pisałam TUTAJ i mocno wtedy postanowiłam, że następny post napiszę gdy uzbieram kolejnych pięć bubli. Okazało się jednak, że zebranie takiego grona jest trudne, zwłaszcza, że kosmetyki szybko się kończą. Zmniejszyłam więc wymagania i dzisiaj będzie nieudana trójka ;)
Zapraszam :)
                                                                                      
                                                                                    
Johnson's baby
Oliwka w żelu
Zacznę od składu bo jest tragiczny - nie mam w niej nic poza parafiną i zapachem. Nie mam nic przeciwko parafinie no ale bez przesady, żeby tylko za nią tyle płacić. Co do innych właściwości to jest bardzo mało wydajna - jedno opakowanie to zaledwie kilkanaście użyć i paskudnie oblepiająca. Po aplikacji sprawia, że człowiek ma ochotę na kolejną kąpiel. Tragicznie tłuści i oblepia wszystko co ma z nią kontakt a spranie jej wcale nie jest proste. Stosowana na dłuższą metę spowodowała u mnie dramatyczne przesuszenie skóry i "łupież" na całym ciele. Nie mam pojęcia jak można coś takiego przeznaczać dla dzieci... To opakowanie było drugim w moim życiu (tak po prawdzie to nie mam pojęcia dlaczego się na nią powtórnie zdecydowałam) i ostatnim. Na rynku jest tyle lepszych i tańszych oliwek, że szkoda sobie nią szarpać nerwy.
                                                                                       
                                                                                    
Yves Rocher Szampon do włosów
"Kocham Moją Planetę"
Bardzo lubię kosmetyki YR ale to coś to jest kompletny niewypał. Kupiłam go raz i była tragedia. Teraz dostałam dwie butelki jako gratis i pomyślałam, że może coś się zmieniło, może moje włosy mają już inne potrzeby więc postanowiłam wypróbować. Co się okazało? Ano nic nowego :(
Szampon jest bardzo kiepski. Mam krótkie włosy i myję je codziennie więc nie ma dużo do zmywania a i tak sobie z tym nie radzi. Nie oczyszcza włosów a nawet dodatkowo sam je obciąża przez co umyte wieczorem około południa dnia następnego wołają o pomstę do nieba i porządne oczyszczanie. Przy zmywaniu środków stylizujących jest jeszcze gorzej a usuwanie olejów to droga przez mękę. Szampon pieni się na włosach dając wrażenie oczyszczania ale to niestety tylko wrażenie. Już rano okazuje się, że włosy są ciężkie, tłuste i pasuje je ponownie umyć... Jakby tego było mało to powoduje u mnie wysyp łupieżu. Zużyję co mam ale dalsze egzemplarze będę omijała szerokim łukiem.
                                                                                               
                                                                                      
Dermedic Hydrain 3 Hialuro
Płyn micelarny Skóra sucha
Co mogę o nim powiedzieć? Ano tyle, że po pierwsze szczypie w oczy i powoduje ich zaczerwienienie więc pomysł oczyszczania nim linii wodnej trzeba od razu porzucić. To jednak nie wszystko. Płyn praktycznie nie radzi sobie z makijażem. Jedyne co jest w stanie usunąć to podkład i cienie. Zmywanie nim kredki, eyelinera czy tuszu to droga przez mękę. Kosmetyki nie wchłaniają się w wacik tylko pozostają na jego powierzchni przez co mażą się po twarzy i wcierają w skórę co sprawia, że jeszcze ciężej się ich pozbyć. Jak już wydaje się, że wszystko zeszło to i tak po myciu buzi wodą zawsze się okazywało, że coś tam jednak było i zrobiło mi pandę. Zmycie tego było już niemożliwe. Musiałam używać toniku bo micel zupełnie nie dawał rady a potem rano i tak zawsze znowu była panda :( Lepsze efekty w demakijażu dawało u mnie większość toników. Ten płyn nadaje się jedynie do odświeżania i tonizowania skóry więc tak go zużyję a potem zapomnę, że go miałam.
                                                                                                           
To już wszystkie buble, które mnie prześladują od poprzedniego posta. mam nadzieję, że kolejny szybko nie powstanie ;)
                                                      
Jak u Was z niewypałami?
Trafiają się Wam ostatnio czy macie szczęście i wszystko w najgorszym wypadku "jest OK"?

środa, 23 października 2013

Pink Power

Recenzje tuszy do rzęs to chyba najregularniej pojawiające się posty na blogu. Ciągle szukam ideału więc za każdym razem sięgam po inny produkt mając nadzieję, że może ten okaże się szyty na miarę. Dzisiaj czas na podsumowanie wrażeń z użytkowania towarzyszącego mi obecnie specyfiku.
Zapraszam :)
                                                                         
Golden Rose
Definitive Volume & Lenght Mascara
Extreme Volume & Deep Black
                                                                                     
OBIETNICE PRODUCENTA:
Golden Rose Definitive Volume & Length Mascara to nowa mascara, która ma za zadanie maksymalnie pogrubić i wydłużyć rzęsy. Dzięki niej rzęsy staną się spektakularnie wydłużone i gęste. Specjalnie wyprofilowana, elastyczna szczoteczka precyzyjnie rozprowadza tusz i pokrywa równomiernie każdą rzęsę, nie pozostawiając grudek. Sprawia, że spojrzenie zyskuje wyrazistość i głębię. Wysoka zawartość pigmentów nadaje rzęsom kolor głębokiej czerni, efektownie podkreślając oprawę oczu.
                                                                                   
SKŁAD:
aqua, synthetic beeswax, ci.77499 (iron oxid black), paraffin, glyceryl stearate, acacia senegal gum, butylene glycol, oryza sativa (rice) bran wax, stearic acid, palmitic acid, polybutene, ci.77007 (ultramarines), vp/eicosene copolymer, copernicia cernifera (carnauba) wax, aminomethyl propanol, phenoxyethanol, glycerin, ci.77266 (black 2), hydroxyethyl cellulose, ethylhexylglycerin, disodium edta, pvp, cellulose, trimethylpentanediol/adiptic acid/ glycerin crosspolymer
                                                                                        
POJEMNOŚĆ: 12,5ml
DOSTĘPNOŚĆ: Drogerie, sklepy i wyspy Golden Rose, internet.
CENA: Około 22zł.
                                                                                           
MOJE WRAŻENIA:
Opakowanie tuszu muszę (i chcę) ocenić zdecydowanie na 6+: trwały plastikowy, zadający szyku kartonik i różowa, lekko skręcona tuba o lustrzanym połysku. Całość cieszy oko i łechce moje upodobanie do kolorów. Pomimo początkowych obaw okazało się, że tuba jest wykonana genialnie. Nic się nie rysuje, nie przekręca ani nie zdziera a niewielkie napisy trwają na opakowaniu bez najmniejszego uszczerbku. Wszystko niczym w górno-półkowej marce.
                                                                                
                                                                                   
Aplikator to sylikonowa szczoteczka, a właściwie szczota w kształcie klepsydry. Pomimo słusznych rozmiarów, których się obawiałam (jestem zwolenniczką maleńkich szczoteczek) okazała się bardzo precyzyjna i bezkonfliktowa w obsłudze. Ciach-ciach i rzęsiory umalowane czyli tak jak tygryski lubią najbardziej ;)
                                                                                     
                                                                                 
 Konsystencja jest trochę kapryśna ale bez przesady: na początku była odrobinę zbyt mokra, potem gdy podsychała dosłownie raz zrobiła mi na rzęsach lumpy-klumpy a potem osiągnęła ideał. Dobrze się nakłada i rozprowadza zasychając na tyle wolno, że dołożenie drugiej warstwy nie stanowi najmniejszego problemu a jednocześnie na tyle szybko, że nie odbija się ani pod łukiem brwiowym, ani pod oczyma.
Zapach kojarzy mi się z węglem i grafitem. Jest raczej obojętny i na tyle delikatny, że pozostaje niezauważalny w trakcie normalnego stosowania.
                                                                                              
Tusz ma piękny czarny kolor i bardzo dobrą pigmentację. Co prawda nie jest to typowa węglowa czerń ale i tak jest zdecydowanie lepiej niż w niektórych czarno-grafitowych tuszach. Kosmetyk świetnie pogrubia i wydłuża rzęsy (domalowanie końcówek nie stanowi najmniejszego problemu) a nawet ładnie je podkręca choć moje zawsze wydawały mi się odporne na takie działanie. W efekcie otrzymujemy firankę długich, zagęszczonych i podkręconych rzęs, które możecie sobie obejrzeć w dalszej części posta. Negatywnych skutków ubocznych jego użytkowania nie odnotowałam.
 Miałam już wcześniej tusz Golden Rose i niestety jego trwałość okazała się dramatyczna -  osypywał się już w niespełna godzinę po aplikacji. W tym przypadku jest dużo lepiej ale nadal trwałość to najsłabszy punkt tego tuszu - na co dzień, do pracy, na zakupy i krótkie spotkania ze znajomymi będzie w sam raz, jednak na intensywny dzień od rana do wieczora poza domem, imprezy i większe wyjścia się nie sprawdzi bo niestety ale w takich sytuacjach opuszcza swój posterunek a następnie osiada bezsilny na dolnej powiece i pod oczyma dając efekt pandy :( Niezbędne są więc w torebce patyczki kosmetyczne i lusterko.
W kwestii zmywania wszystko w granicach normy. Ładnie schodzi przy użyciu (działających) płynów micelarnych.
                                                                                                   
Oto pamiętne ostatnie zdjęcia wykonane starym aparatem ;)
Oko prawe (po lewej) saute, oko lewe (po prawej) 1 warstwa tuszu.
                                                                                    
Oko prawe (po lewej) saute, oko lewe (po prawej) 2 warstwy tuszu.
                                                                                         
Oko prawe (po lewej) 1 warstwa tuszu, oko lewe (po prawej) 2 warstwy tuszu.
                                                                                 
Podsumowując: Bardzo dobry tusz o genialnych efektach i średniej trwałości. Idealny na co dzień ale na większe imprezy się nie sprawdzi. Jeżeli marka dopracuje trwałość to zostanę dozgonna wielbicielką ich tuszy. Jeżeli nie oczekujecie od takich kosmetyków ekstremalnej trwałości i właśnie poszukujecie czegoś nowego to jak najbardziej polecam :)

poniedziałek, 21 października 2013

Biedronkowe szaleństwo ;)

Do Biedronki zawsze było mi raczej nie po drodze i przez całe swoje życie byłam tam zaledwie kilka razy ale ostatnio nastąpiła u mnie ogromna zmiana i bywam tam praktycznie co tydzień...
                                                           
Źródło: KLIK
                                                         
Poniesiona falą Biedronkowych promocji kupuję tam wszystko od jedzenia, przez kosmetyki i odzież po elektronikę, dzięki czemu wreszcie weszłam w posiadanie porządnie działającego aparatu :) Nie będzie już narzekania i wymówek że nie mam czym robić zdjęć ;)
                                                                                 
                                                                                   
Powoli będę teraz próbowała ogarnąć jego działanie (trzymajcie kciuki) a w najbliższym czasie dokupię mu do towarzystwa lampkę i żarówkę dającą białe światło więc zimowe zdjęcia powinny mieć zdecydowanie lepszą jakość niż te z ubiegłego roku ;)

sobota, 19 października 2013

Baza od Avon, TAK czy NIE?

Bez bazy jak bez ręki - już nie wyobrażam sobie makijażu bez jej użycia, i chociaż czasami zdradzam ją z jakimiś innymi produktami to ostatecznie zawsze do niej wracam ;) Przez moją kosmetyczką przewinęło się już kilka czasem lepszych, czasem gorszych baz, aż wiosną trafiłam na ten egzemplarz. Po pełnych zachwytu recenzjach na blogach zdecydowałam się na zakup, a pierwsze wrażenia pokazywałam Wam TUTAJ - warto zajrzeć, bo w tym poście skupię się bardziej na konkretach.
Zapraszam :)
                                                               
Avon
Eye Shadow Primer
Baza pod cienie do powiek
Light Beige
                                                                            
OBIETNICE PRODUCENTA:
Idealny makijaż oczu? Teraz to możliwe z wodoodporną bazą pod cienie do powiek, która przedłuża trwałość cieni. Jest odpowiednia do każdego odcienia skóry, może być stosowana ze wszystkimi typami cieni. Efekt: Nadaje powiekom gładki, matowy wygląd ułatwiając nakładnie cieni. Zapobiega zbieraniu się ich w załamaniach powieki. 
Źródło: KLIK
                                                                
SKŁAD:
isododecane, talc, nylon-12, cera alba, hydrogenated coco-glycerides, disteardimonium hectorite, paraffin, c12-13 alkyl lactate, silica, aqua, propylene carbonate, dimethicone, butyrospermum parkii (shea) butter, methylparaben, polyethylene, camellia oleifera leaf extract, ethylparaben, trimethylsiloxysylicate, triethoxycaprylylsilane, saccharomyces lysate extract, c19-15fluoroalcohol, phosphate, biosaccharide gum-1, sodium hyaluronate, peg-12 dimetchicone, ci 77891, ci 77491, ci 77492, ci 77499
                                                                                        
POJEMNOŚĆ: 3g
DOSTĘPNOŚĆ: Konsultantki Avon, internet.
CENA: 21zł ale w promocjach dużo taniej.
                                                        
MOJE WRAŻENIA:
Baza ma chemiczny i raczej mało przyjemny zapach. Na szczęście jest on na tyle słaby, że bez przytknięcia nosa do produktu nie da się go wyczuć. Konsystencja jest lekka i puszysta, zdecydowanie sylikonowa. Rozprowadza się przyjemnie jak masło w ciepły dzień a z upływem czasu staje się tylko odrobinę bardziej zwarta, jednak nie ma to wpływu na komfort aplikacji.
Kolor bazy jest beżowy, jednak zdecydowanie ciemniejszy niż wszystkich innych kosmetyków tego typu, które miałam okazję używać. Osobom bladolicym może się wydawać zbyt pomarańczowy i trochę przerażający ale na szczęście w kosmetyku nie ma zbyt dużo pigmentu, więc nie tworzy plam i dobrze wtapia się w korektor czy podkład. W związku z tym jej krycie nie jest całkowite ale lekko wyrównuje koloryt powieki oraz ukrywa drobne zasinienia i żyłki. Jej wykończenie jest matowe.
                                                                  
Moje powieki są tłuste i byle baza sobie z nimi nie poradzi. Jak dotąd najlepiej spisała się ArtDeco, chociaż też czasami zdarzało jej się strzelić focha, Virtual i cienie Color Tattoo MNY.
Ta baza niestety nie spełnia moich oczekiwań. Na krótkich wyjściach przy optymalnej pogodzie daje radę ale niestety 8h w pracy+dojazd, upały, wilgoć, wysiłek fizyczny, klimatyzacja, itp. sprawiają, że traci swoje właściwości a cienie rolują się i zbierają w załamaniu, co wygląda mało estetycznie oraz jest strasznie wkurzające, bo taki sam efekt mogę uzyskać za pomocną najzwyklejszej bazy silikonowej pod podkład bez ponoszenia dodatkowych kosztów. Zdecydowanie potwierdziły się również wszystkie moje spostrzeżenia z posta ze swatchami [KLIK KLIK]: słabo podbija kolory cieni i zdecydowanie zbyt łatwo pozwala zejść im z powiek. Właściwie więcej wymagań nie mam wobec bazy ale co z tego skoro w dwóch najbardziej interesujących mnie zawiodła...
                                                                        
Opakowanie trzeba jej zaliczyć zdecydowanie na plus. Jest minimalistyczne i eleganckie, chociaż trochę ciężkie ponieważ słoiczek wykonany jest z bardzo grubego szkła, które sprawia wrażenie, że kosmetyku jest więcej niż w rzeczywistości. Na kartoniku znajduje się skład i inne potrzebne informacje (poza pojemnością) a plastikowa zakrętka dobrze się dokręca na szklanym słoiczku co zapobiega wysychaniu zawartości. Otwór w słoiczku ma dobrą wielkość więc nie ma problemu z wydobyciem kosmetyku i nawet bardzo długie paznokcie nie za bardzo w tym przeszkadzają.
                                                                               
Podsumowując: Jestem na NIE! Ten kosmetyk się Avonowi nie udał :( Po przeczytaniu tych wszystkich pozytywnych recenzji czuję zawód bo niestety kosmetyk nie wywiązuje się z obietnic producenta. Osobom z powiekami, które nie sprawiają problemów się nie przyda bo nie podbija kolorów cieni a tych, którzy rzeczywiście oczekują porządnego utrwalenia zawiedzie na całej linii. Jeżeli jesteście na etapie poszukiwania bazy pod cienie to radzę - zainwestujcie w coś porządniejszego.

czwartek, 17 października 2013

Owocowe szaleństwo

Dawno nie opisywałam Wam żadnej maski a to dlatego, że albo zużywałam jakieś próbki czy miniaturki albo po prostu nie było o czym pisać. Tym razem jest jednak inaczej więc zapraszam do dalszej części posta :)
                                                                                   
Noni Care
Active-moisturizing & Care
Rehydrating Mask
Aktywnie nawilżająca maseczka do twarzy
Intensive
                                                                                  
OBIETNICE PRODUCENTA i SKŁAD:
                                                                                    
POJEMNOŚĆ: 11ml
DOSTĘPNOŚĆ: Drogerie, internet.
CENA: Około 3zł.
                                                                                       
MOJE WRAŻENIA:
Kosmetyk ma śnieżno biały kolor. Pachnie bardzo intensywnie owocowo i jakby żywicznie. Zapach jest ciekawy i nawet w pewien dziwny sposób mi się podoba ale jednak nie do końca mi odpowiada to że jest aż tak mocny. Jej konsystencja jest bardzo gęsta i zwarta, nawet gęstsza niż w ciężkich odżywczych kremach na noc ale w kontakcie z ciepłem skóry aplikuje się bardzo dobrze.
                                                                              
Zanim się za nią zabrałam miałam okazję przeczytać kilka negatywnych recenzji o tym, że podrażnia, uczula i w ogóle robi wielkie kuku, więc muszę przyznać, że podchodziłam do niej niechętnie i z ogromną obawą. Przy pierwszym użyciu nałożyłam jej minimalną ilość i dosłownie co kilkadziesiąt sekund biegałam do lusterka aby skontrolować czy nie pojawiają się jakieś działania niepożądane. Na szczęście nie wystąpiło u mnie żadne zaczerwienienie ani podrażnienie, maska również mnie nie zapchała i nie spowodowała wsypu. 
Kosmetyk wchłania się doskonale bez względu na nałożoną ilość nie pozostawiając tłustej ani lepkiej warstwy, chociaż ja jestem przewrażliwiona na tym punkcie i zawsze na koniec przemywałam skórę tonikiem lub płynem micelarnym. Pomimo początkowych obaw moja skóra zareagowała na nią bardzo pozytywnie. Tak jak obiecuje producent maska świetnie odżywia i nawilża skórę oraz sprawia, że staje się bardziej jędrna i sprężysta. Absolutnie nie ma mowy o żadnym uczuciu ściągnięcia czy jakiegokolwiek niedopieszczenia skóry.
W sumie maska wystarczyła mi na trzy aplikacje ze względu na to, że pierwsza z nich była bardzo oszczędna ale uważam, że optymalnym jest zużycie jej na dwa zastosowania.
                                                                                   
Opakowanie to typowa saszetka, która nie wywołuje we mnie praktycznie żadnych emocji. Jedyne co zwróciło moją uwagę to to, że wykonana jest porządnie z dość grubej folii dzięki czemu nie rozpadnie się spakowana do kosmetyczki na wyjazd.
                                                                                         
Podsumowując: Zaskakująco dobra maska w niskiej cenie. Na plus trzeba zaliczyć jej to, że producent nie wypisuje na opakowaniu cudów na kiju tylko składa realne obietnice. Myślę, że jeszcze nie raz po nią sięgnę.

wtorek, 15 października 2013

Nie wszystko złoto co się świeci....

Górno-półkowe kosmetyki tak samo jak te aspirujące na ekologiczne generują u mnie wymagania wyższe niż przeciętnie. Można by pomyśleć, że oczekuję od nich cudu ale tak nie jest. Po prostu chciałabym aby były spisywały się lepiej niż te naszpikowane chemią, które mogę dostać w każdej drogerii za parę groszy. Tym razem trafiło mi się mazidło do ust. Jeżeli jesteście ciekawi jak się spisuje to zapraszam do dalszej części posta.
                                                                              
Tso Moriri
Golden Natural Lipstick
Pomadka do ust z 24 karatowym złotem
                                                                                 
OBIETNUCE PRODUCENTA:
Multiodżywcza pomadka do ust w swoim składzie zawierają naturalne oleje (kokosowy i migdałowy), masło mago, shea, woski (candelilla i pszczeli), 24k złoto oraz witaminę E.
Masło mango oraz masło shea bogate w nienasycone kwasy tłuszczowe – linolowy i oleinowy, przeciwdziałają przesuszaniu skóry, zatrzymując wodę w naskórku. Mają bardzo silne właściwości nawilżające i natłuszczające dzięki czemu łagodzą podrażnienia skóry, dodatkowo działają uelastyczniająco i wygładzająco. Są naturalnymi filtrami UV ze względu na zawartą w swoim składzie substancję o budowie zbliżonej do filtrów przeciwsłonecznych i antyoksydanty. Dodatkowo wzbogacone są woskiem (candelilla i pszczelim) oraz witaminą E. Zawarty w pomadkach filtr UV chroni usta przed szkodliwym promieniowaniem i alergiczną reakcją ust na słońce (opryszczką).
Olej kokosowy doskonale nawilża i pielęgnuje skórę , a zmiękczające i wygładzające działanie olejku migdałowego zapewnia właściwą pielęgnacje ust, które stają się odpowiednio nawilżone i jędrne. Woski dodatkowo nawilżają i wygładzają usta, nadając im delikatny połysk. Witamina E chroni struktury komórki przed uszkadzającym działaniem wolnych rodników. Złoto zawarte w pomadce stymuluje produkcję kolagenu w skórze, dzięki czemu zyskuje jędrność i elastyczność.
Dodatkowo zawarte w pomadce drobinki brokatu rozświetlają i dodają blasku.
Pomadki nawilża, odżywia, wygładza i ujędrnia usta, zabezpiecza również przed niekorzystnymi czynnikami środowiska – wiatr, słońce, mróz.
Źródło: KLIK
                                                                                      
SKŁAD:
 cocos nucifera (coconut) oil, butyrospermum parkii (shea butter) fruit, prunus amygdalus dulcis (sweet almond) oil, euphorbia cerifera (candelilla) wax, mangifera indica (mango) seed butter, beeswax, octyldodecanol, tocopheryl acetate, titanium dioxide, silica, halianthus annuus seed oil, daucus carota sativa flower extract, daucus carota sativa seed oil, beta-carotene, parfum, 24 gold, polyethylene terephthalate (brocade), diethylhexyl syringylidene malonate, caprylic/capric trigliceride, limonene
Skład napisany jest tragicznie drobnym i mało czytelnym drukiem. Co drugi składnik musiałam googlowac bo nie byłam w stanie odczytać i przepisać nazwy :/
                                                                                                 
POJEMNOŚĆ: 15ml
DOSTĘPNOŚĆ: Sklepy Tso Moriri, wybrane mydlarnie i salony kosmetyczne, internet.
CENA: Około 30zł.
                                                                                                                   
MOJE WRAŻENIA:
Balsam pachnie owocowo, coś jak mango czy niektóre winogrona - przyjemnie a jednocześnie świeżo i apetycznie. Kolor ma żółty jak miąższ mango. Jego konsystencja jest dziwna i jednocześnie wnerwiająca, gdyż składa się z twardych kuleczek, które łączy odrobina balsamu tworząc taką dziwną, grudkowatą masę. Kuleczki rozpuszczają się pod wpływem CIEPŁA ciała, co oznacza, że jak ktoś ma problem z zimnymi dłońmi to niestety ale nie nabierze sobie kosmetyku :( Przy pospiesznym nakładaniu można było również wydobyć trochę tych kuleczek ale rozsmarowanie ich na ustach graniczy z cudem. Strasznie mnie to denerwowało aż w końcu znalazłam radę - rozpuściłam balsam przez postawienie go na kaloryferze a potem ochłodziłam i powtórzyłam zabieg. Teraz konsystencja jest lepsza. W balsamie zatopione są maleńkie złote drobinki, które widać jedynie gdy spojrzymy na niego pod światło. Na palec się nie nabierają ani tym bardziej nie osadzają na ustach co zaliczam na duży plus.
                                                                                     
                                                                                    
Działanie - no cóż po aplikacji mam wrażenie że na suchych ustach znajduje się olej, który się nie wchłania i ich nie nawilża a jedynie lekko nabłyszcza. Efekt jest mniej więcej taki sam jak po nałożeniu sylikonowego kremu na dłonie - nadal są mega przesuszone ale kosmetyk daje wrażenie wygładzenia. Przy próbie regularnego użytkowania po kilku tygodniach wargi przesuszyły się tak bardzo, że pojawiły się suche skórki i zadziorki, których nigdy nie miewałam a ostatecznie skóra na ustach zaczęła pękać, łuszczyć się i schodzić. W akcie desperacji musiałam sięgnąć po Carmex i nim się poratować. W chwili obecnej stosuję ten balsam i Carmex przemiennie tak aby go zużyć a jednocześnie nie doprowadzić ust do ruiny.
W związku z tym, że (z)używam go w ten sposób wydajny jest okropnie, a ubytek pomimo kilkumiesięcznego stosowania wynosi około jednej trzeciej. Szczerze mówiąc nie wiem czy dam radę zuzyć go całego do ust i od jakiegoś czasu rozważam nawilżanie nim skórek wokół paznokci...
                                                               
W słońcu:
                                                                                    
Opakowanie to duży plastikowy zakręcany słoik, z którego trzeba wydobywać kosmetyk za pomocą palucha. Niestety jest zbyt głęboki i przy nabieraniu balsam włazi pod paznokieć. Niestety grudkowata i wymagająca rozpuszczania opuszkiem palca konsystencja uniemożliwia nabieranie go na paznokieć więc osoby o długich paznokciach stracą dużo nerwów przy jego wydobywaniu.
                                                                                     
W cieniu:
                                                                               
Podsumowując: Niestety kosmetyk okazał się mega rozczarowaniem. Uciążliwe opakowanie byłoby tylko niewielką niedogodnością gdyby pozostałe właściwosci balsamu okazały się świetne. Niestety konsystencja jest nieprzyjemna a działanie jest praktycznie nijakie i teraz muszę go zużywać na przymus. Zdecydowanie więcej do niego wrócę i raczej nikomu nie polecę. Wielki zawód :(

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...