wtorek, 15 października 2013

Nie wszystko złoto co się świeci....

Górno-półkowe kosmetyki tak samo jak te aspirujące na ekologiczne generują u mnie wymagania wyższe niż przeciętnie. Można by pomyśleć, że oczekuję od nich cudu ale tak nie jest. Po prostu chciałabym aby były spisywały się lepiej niż te naszpikowane chemią, które mogę dostać w każdej drogerii za parę groszy. Tym razem trafiło mi się mazidło do ust. Jeżeli jesteście ciekawi jak się spisuje to zapraszam do dalszej części posta.
                                                                              
Tso Moriri
Golden Natural Lipstick
Pomadka do ust z 24 karatowym złotem
                                                                                 
OBIETNUCE PRODUCENTA:
Multiodżywcza pomadka do ust w swoim składzie zawierają naturalne oleje (kokosowy i migdałowy), masło mago, shea, woski (candelilla i pszczeli), 24k złoto oraz witaminę E.
Masło mango oraz masło shea bogate w nienasycone kwasy tłuszczowe – linolowy i oleinowy, przeciwdziałają przesuszaniu skóry, zatrzymując wodę w naskórku. Mają bardzo silne właściwości nawilżające i natłuszczające dzięki czemu łagodzą podrażnienia skóry, dodatkowo działają uelastyczniająco i wygładzająco. Są naturalnymi filtrami UV ze względu na zawartą w swoim składzie substancję o budowie zbliżonej do filtrów przeciwsłonecznych i antyoksydanty. Dodatkowo wzbogacone są woskiem (candelilla i pszczelim) oraz witaminą E. Zawarty w pomadkach filtr UV chroni usta przed szkodliwym promieniowaniem i alergiczną reakcją ust na słońce (opryszczką).
Olej kokosowy doskonale nawilża i pielęgnuje skórę , a zmiękczające i wygładzające działanie olejku migdałowego zapewnia właściwą pielęgnacje ust, które stają się odpowiednio nawilżone i jędrne. Woski dodatkowo nawilżają i wygładzają usta, nadając im delikatny połysk. Witamina E chroni struktury komórki przed uszkadzającym działaniem wolnych rodników. Złoto zawarte w pomadce stymuluje produkcję kolagenu w skórze, dzięki czemu zyskuje jędrność i elastyczność.
Dodatkowo zawarte w pomadce drobinki brokatu rozświetlają i dodają blasku.
Pomadki nawilża, odżywia, wygładza i ujędrnia usta, zabezpiecza również przed niekorzystnymi czynnikami środowiska – wiatr, słońce, mróz.
Źródło: KLIK
                                                                                      
SKŁAD:
 cocos nucifera (coconut) oil, butyrospermum parkii (shea butter) fruit, prunus amygdalus dulcis (sweet almond) oil, euphorbia cerifera (candelilla) wax, mangifera indica (mango) seed butter, beeswax, octyldodecanol, tocopheryl acetate, titanium dioxide, silica, halianthus annuus seed oil, daucus carota sativa flower extract, daucus carota sativa seed oil, beta-carotene, parfum, 24 gold, polyethylene terephthalate (brocade), diethylhexyl syringylidene malonate, caprylic/capric trigliceride, limonene
Skład napisany jest tragicznie drobnym i mało czytelnym drukiem. Co drugi składnik musiałam googlowac bo nie byłam w stanie odczytać i przepisać nazwy :/
                                                                                                 
POJEMNOŚĆ: 15ml
DOSTĘPNOŚĆ: Sklepy Tso Moriri, wybrane mydlarnie i salony kosmetyczne, internet.
CENA: Około 30zł.
                                                                                                                   
MOJE WRAŻENIA:
Balsam pachnie owocowo, coś jak mango czy niektóre winogrona - przyjemnie a jednocześnie świeżo i apetycznie. Kolor ma żółty jak miąższ mango. Jego konsystencja jest dziwna i jednocześnie wnerwiająca, gdyż składa się z twardych kuleczek, które łączy odrobina balsamu tworząc taką dziwną, grudkowatą masę. Kuleczki rozpuszczają się pod wpływem CIEPŁA ciała, co oznacza, że jak ktoś ma problem z zimnymi dłońmi to niestety ale nie nabierze sobie kosmetyku :( Przy pospiesznym nakładaniu można było również wydobyć trochę tych kuleczek ale rozsmarowanie ich na ustach graniczy z cudem. Strasznie mnie to denerwowało aż w końcu znalazłam radę - rozpuściłam balsam przez postawienie go na kaloryferze a potem ochłodziłam i powtórzyłam zabieg. Teraz konsystencja jest lepsza. W balsamie zatopione są maleńkie złote drobinki, które widać jedynie gdy spojrzymy na niego pod światło. Na palec się nie nabierają ani tym bardziej nie osadzają na ustach co zaliczam na duży plus.
                                                                                     
                                                                                    
Działanie - no cóż po aplikacji mam wrażenie że na suchych ustach znajduje się olej, który się nie wchłania i ich nie nawilża a jedynie lekko nabłyszcza. Efekt jest mniej więcej taki sam jak po nałożeniu sylikonowego kremu na dłonie - nadal są mega przesuszone ale kosmetyk daje wrażenie wygładzenia. Przy próbie regularnego użytkowania po kilku tygodniach wargi przesuszyły się tak bardzo, że pojawiły się suche skórki i zadziorki, których nigdy nie miewałam a ostatecznie skóra na ustach zaczęła pękać, łuszczyć się i schodzić. W akcie desperacji musiałam sięgnąć po Carmex i nim się poratować. W chwili obecnej stosuję ten balsam i Carmex przemiennie tak aby go zużyć a jednocześnie nie doprowadzić ust do ruiny.
W związku z tym, że (z)używam go w ten sposób wydajny jest okropnie, a ubytek pomimo kilkumiesięcznego stosowania wynosi około jednej trzeciej. Szczerze mówiąc nie wiem czy dam radę zuzyć go całego do ust i od jakiegoś czasu rozważam nawilżanie nim skórek wokół paznokci...
                                                               
W słońcu:
                                                                                    
Opakowanie to duży plastikowy zakręcany słoik, z którego trzeba wydobywać kosmetyk za pomocą palucha. Niestety jest zbyt głęboki i przy nabieraniu balsam włazi pod paznokieć. Niestety grudkowata i wymagająca rozpuszczania opuszkiem palca konsystencja uniemożliwia nabieranie go na paznokieć więc osoby o długich paznokciach stracą dużo nerwów przy jego wydobywaniu.
                                                                                     
W cieniu:
                                                                               
Podsumowując: Niestety kosmetyk okazał się mega rozczarowaniem. Uciążliwe opakowanie byłoby tylko niewielką niedogodnością gdyby pozostałe właściwosci balsamu okazały się świetne. Niestety konsystencja jest nieprzyjemna a działanie jest praktycznie nijakie i teraz muszę go zużywać na przymus. Zdecydowanie więcej do niego wrócę i raczej nikomu nie polecę. Wielki zawód :(

5 komentarzy:

  1. Ten produkt wyjątkowo nie przekonał mnie do siebie. Na pewno nie kupię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście dno...:/

    OdpowiedzUsuń
  3. Brrr, jak ja nie lubię takich pseudo-nawilżaczy. Balsam Tisane tak mi załatwił usta i o ile jestem w stanie zrozumieć kiepskie działanie produktu za 7 złotych, tak bubel za 30 doprowadziłby mnie chyba do wściekłości :/ No i ta konsystencja... Co to w ogóle ma być?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też tego nienawidzę. Po to używam produktów do ust, żeby działały a nie żeby mi robiły kuku. U mnie Tisane również się nie sprawdził. Nie mam pojęciach o co chodzi z ta konsystencją. Spotkałam kilka produktów z taki granulkami ale w nich kuleczki rozpuszczały się natychmiast i dawały dużo radochy a nie utrudniały stosowania.

      Usuń

Dziękuję za wszystkie komentarze - dzięki nim ten blog żyje :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...