wtorek, 17 września 2013

Różowa mięta pieprzowa

W lipcowych zakupach pokazywałam Wam moje brytyjskie zdobycze marki Vivo Cosmetics. Wywołały one spore zainteresowanie - zwłaszcza produkty do ust, więc już spieszę z recenzją żebyście nie musieli długo czekać ;)
Zapraszam.
                                                   
Vivo Cosmetics
Colour Stain Lip Crayon 
Thing Called Love
                                                                                  
SKŁAD:
ricinus communis (castor) seed oil, polyethylene, diisostearyl malate, beeswax, caprylic/capric trigliceride, hydrogenated polyisobutene, isononyl isononanoate, octyldodecanol, euphorbia cerifera (candelilla) wax, copernicia cerifera (carnauba) wax, simmondsia chinensis (jojoba) seed oil, butyrospermum parkii (shea) butter, phenoxyethanol, ethylhexylglycerin, fragrance ci 77019, ci 77891, ci 15850, ci 15850:1, ci 45410, ci 77492, ci 77499
                                                  
POJEMNOŚĆ: Brak danych ale Clinique Chubby Stick wygląda identycznie i ma 3 gramy więc podejrzewam, że tu jest tak samo.
DOSTĘPNOŚĆ: Internet - KLIK
CENA: 3,99 Ł
                                              
MOJE WRAŻENIA:
Kosmetyk pachnie cudowną, świeżą i dziką miętą pieprzową. Aromat ten jest niezwykle apetyczny a jednocześnie nie ma nic wspólnego z mentholem. Smaku owe cudo nie posiada ale po aplikacji daje uczucie lekkiego chłodzenie niechybnie związane z zapachem, które jednak mija już po kilku sekundach.
Konsystencja sztyftu jest bardzo miękka. W trakcie nakładania lekko sunie po wargach zostawiając na nich idealną warstwę. Ma to jednak swoje wady - w upalne dni należy podchodzić do niego z wyjątkową delikatnością gdyż łatwo o uszkodzenia. Sztyft o mniejszej niż u pomadek średnicy zdecydowanie ułatwia precyzyjną aplikację. W związku z tym użytkowanie go to sama przyjemność.  Mogłabym się nim miziać w nieskończoność ;) O dziwo lekka konsystencja nie wpływa negatywnie na jego wydajność i pomimo częstego stosowania nie ubywa go zbyt szybko.
                                                                                 
Zaraz po aplikacji w cieniu:
                                                       
W opakowaniu kolor kosmetyku to nude z delikatną domieszką różu. Niestety nie udało mi się go uchwycić na żadnym zdjęciu. Zaraz po nałożeniu balsam przybiera kolor trochę transparentnego różu z lekką domieszką beżu. Po kilku minutach utlenia się i zamienia w dosyć mocny róż. Nie jest to jaskrawy kolor ale w niczym nie przypomina tego czego można by oczekiwać po obejrzeniu koloru w opakowaniu.
                                              
Zaraz po aplikacji w pełnym słońcu:
                                                                      
Pigmentacja jest standardowa jak na tego typu produkty jednak o dziwo krycie zwiększa się w miarę noszenia. Zaraz po aplikacji kolor jest lekko transparentny natomiast w miarę wchłaniania się tłuszczowej bazy pigment coraz bardziej osadza się na wargach zwiększając krycie i intensyfikując kolor dając efekt dosyć mocno podkreślonych i nawilżonych ust. Jego trwałość jest bardzo dobra. Pomimo że nawilżająca baza wchłania się dosyć szybko to pigment nie wysusza ust i sam mocno przywiera do naskórka sprawiając że kolor trwa i trwa. Co prawda zjedzenia obiadu nie przeżyje bez uszczerbku ale picie czy lekkie przekąski to dla niego nie problem.
Balsam dobrze współpracuje z innymi kosmetykami stosowanymi na wargach. Użyty z konturówką zachowuje się jak delikatna pomadka nie uciekając poza ich zarys, natomiast kładziony na usta potraktowane wcześniej balsamem nawilżającym nie sprawia żadnych problemów.
Ściera się równomiernie od środka ust (zewnętrzne granice pozostają widoczne najdłużej) nie zbierając się w załamaniach ani nie tworząc białych farfocli. Zmywa się również bez problemu każdym środkiem do demakijażu.
Chętnie po niego sięgam i jak dotąd nie odnotowałam żadnych negatywnych skutków jego stosowania.
                                                   
Kilka minut po aplikacji w pełnym słońcu:
                                                                                 
Balsam ma formę wysuwanej jumbo kredki więc jego opakowanie jest z tym ściśle związane. Aby wysunąć sztyft należy przekręcić srebrne zakończenie. Całe opakowanie wykonane jest z porządnego plastiku. Jedyne zastrzeżenia mam do zatyczki, która czasami nie chce się "łapać" opakowania i z łatwością z niego spada więc zamykaniu należy poświęcić trochę uwagi aby potem nie odkryć w kosmetyczce/torebce niespodzianki. Napisy są wykonane niezbyt trwałą farbą więc już niedługo nie będą czytelne. Mam tylko nadzieję, że wszystko zejdzie w miarę estetycznie i nie będzie biło ogryzkami srebra po oczach.
                                                               
Podsumowując: Świetny kosmetyk za śmieszną cenę! Niewielkie niedociągnięcia w jakości opakowania nie wywołują u mnie żadnych negatywnych emocji, gdyż mam oryginalny Chubby Stick od Clinique i też idealny nie jest chociaż kosztuje ponad 4 razy tyle co cudeńko od Vivo.
Jeżeli będziecie rozważali zakupy kosmetyków tej marki to polecam :)

20 komentarzy:

  1. kolor wygląda pięknie, bardzo naturalny, idealny do dziennego makijażu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tez mi się tak początkowo wydawało ale to jest bardzo złudne wrażenie i jednak do codziennego makijażu się nie nadaje a mówię to ja - fanka mocnych ust ;)

      Usuń
  2. Mam tak dużo (jak na mnie) pierdół do ust, że każde kolejne wydaje się być zbędne, ale czuję ogromna chęć posiadania takiego gadżetu ;) Na szczęście z moją sytuacją finansową daleko mi do zrealizowania mojego chciejstwa :P Pierwszy raz widzę kosmetyk, którego kolor robi się bardziej intensywny w miarę upływu czasu - no może poza podkładami ;) I ten zapach mięty, który uwielbiam brzmi tak kusząco...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś mnie wcale nie dziwi, że chcesz coś co posiadam... Ostatnio ciągle to powtarzasz (razem z "Nie lubię Cię!"), no ale cóż ja Ci na to poradzę? Wszak nie mówiłam "Dołącz się do zamówienia i bierz, jako i ja bierę!" ;P
      Ja też pierwszy raz spotkałam się z takim kosmetykiem do ust. Jak pierwszy raz ją nałożyłam i po kilku godzinach spojrzałam w lusterko to mało zawału nie dostałam bo akurat wtedy chciałam delikatny kolor...
      Zapach jest obłędny ;)

      Usuń
    2. Przyzwyczajaj się, bo w najbliższym czasie będą to dwa zwroty, które będę powtarzała Ci najczęściej :P Nie moja wina, że jak brałaś, to nie byłam przekonana, a jak już wzięłaś i pokazałaś to nagle wszystko mi się podoba :(

      Usuń
    3. Jakoś wcale mnie nie dziwi taka zapowiedź :P No niestety nie da się wszystkiego pokazać przed zakupem :P
      Na szczęście nie mam problemu z ripostowaniem Twoich zwrotów więc może jakoś dam radę ;)

      Usuń
  3. Polubiłam te pomadki w kredkach :) Ta bardzo przypomina mi moją Revlon Just Bitten Honey :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Revlonu jeszcze nie próbowałam więc nie wiem na ile są podobne, ale to się kiedyś zmieni ;)

      Usuń
  4. Cudny kolor. No i ta cena :D

    OdpowiedzUsuń
  5. ładny kolorek i taki efekt błyszczyka troche ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Z chęcią bym go przetestowała. Szkoda, że u nas go nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  7. Na zdjęciach kolor mi się podoba, ciekawi mnie jak jest w rzeczywistości :D Szkoda, że to zamknięcie jest takie średnie, bo lubię solidne opakowania, bo mogę spac spokojnie jak to się mówi.
    bardzo lubię produkty do ust, które czuć miętą *.* uwielbiam to mrowienie i delikatne chłodzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W rzeczywistości na początku wygląda podobnie (dlatego wrzuciłam zdjęcia bo dobrze oddają kolor) a potem w miarę wchłaniania się nawilżającej bazy robi się coraz bardziej matowy i różowy tak, że ostatecznie przypomina dosyć intensywną różową pomadkę.
      No niestety zatyczce brakuje takiego wypełnienia, które jest np. w Chubby Stick i które sprawia, że ściśnięte w trakcie zamykania powietrze nie zsuwa jej. Jednak za tę cenę da się to przetrawić zwłaszcza, że szczelne zamknięcie wcale nie wymaga jakiegoś nadludzkiego wysiłku tylko trochę uwagi ;)
      Ten balsam nie wywołuje mrowienia. Jest tylko delikatne chłodzenie i to takie, które zaraz znika - jak delikatny wietrzyk ;)

      Usuń
  8. Mnie też się podoba!

    I cena rzeczywiście zachęca (i w dodatku bez parafiny, a ile świetnych składników). Dziękuję za pokazanie mi tego cuda, bo pewnie sama bym nie znalazła.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze - dzięki nim ten blog żyje :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...