Cześć Kochani!
Święta, święta i zleciało. Udało mi się na ten czas wyłączyć z mediów ale koniec dobrego i trzeba napisać jakąś recenzję, żeby wywiązać się z obowiązków. Nadal idąc tropem najszybciej zbliżającego się denka tym razem wybrałam do opisania mascarę. Trochę się na trudziłam, żeby ją zdobyć w swoje ręce ale czy było warto? Czy tusz mnie zachwycił? Tego dowiecie się w dalszej części posta.
Zapraszam :)
NAZWA: Covergirl Lash Blast Volume Mascara 805 BLACK
WIELKOŚĆ: 13,1 ml
CENA: 35 zł (9$)
DOSTĘPNOŚĆ: Internet
Mój egzemplarz został zakupiony stacjonarnie w Ulcie w USA.
Opakowanie jest typowe dla tuszy, czyli plastikowa gruba tubka z nakrętką w energetycznym pomarańczowym kolorze ze srebrnymi napisami. Niby nic szczególnego ale na uwagę zasługuje jednak to, jak było ono zapakowane, bo nie jest to coś z czym spotykamy się na co dzień. Mianowicie tusz zamknięty był maleńką zakrętką a szczoteczka znajdowała się osobno. Całość totalnie zabezpieczona była z jednej strony kartonikiem a z drugiej grubą folią. Oryginalnie zapakowany tusz możecie zobaczyć TUTAJ. Z jednej strony muszę przyznać, że taki sposób zabezpieczenia towaru mnie zachwyca bo daje pewność, że nikt w nim nie gmerał ale z drugiej przeraża mnie ilość dodatkowych śmieci, które lądują w koszu jeszcze zanim kosmetyk jest używany.
Aplikator to gruba silikonowa szczoteczka z krótkimi i gęsto ułożonymi ząbkami. Niby nie jest jakaś szczególnie wymyślna ale ciężko było mi się do niej przyzwyczaić i choć już jakiś czas temu przestałam ją sobie wkładać do oka, to jednak praktycznie za każdym razem brudzę sobie powiekę przy malowaniu.
Tusz ma kolor czarny ale niestety nie jest to głęboka czerń sadzy a jedynie jej namiastka, coś co nazwałabym grey-black bo tak to w rzeczywistości wygląda. Po umalowaniu rzęsy niby są czarne ale jednak takie jakby rozbielone. Szok przychodzi gdy tłem dla rzęs jest czarna kreska wykonana kredką lub eyelinerem bo wtedy już rzeczywiście widać, że tusz z czernią ma niewiele wspólnego. Przez to nawet jeżeli dobrze pokryjemy rzęsy tuszem od nasady aż po same końce to i tak efekt nie jest spektakularny.
Co do zalet tuszu to trzeba przyznać, że szczoteczka dobrze rozczesuje i nie robi owadzich nóżek. Niestety tylko tyle tego dobrego mogę o nim napisać. Poza kolorem o którym wspominałam już wcześniej, na minus zaliczam to, że bardzo słabo pogrubia i wydłuża tworząc efekt jaki mogę uzyskać większością tanich tuszy. O podkręceniu nawet nie ma co marzyć. Kolejną jego dosyć sporą wadą jest konsystencja, która choć wydaje się taka w sam raz (ani za gęsta ani za mokra) to niestety tworzy na szczoteczce (widoczne na zdjęciu) a następnie na rzęsach mini grudki i lumpy-klumpy, które lubią się osypywać w ciągu dnia i potem możemy je znaleźć w najlepszym wypadku na policzkach, lub w gorszym pod powiekami.
W miarę użytkowania tuszu ilość zawartych w nim farfocli jakimś cudem maleje i teraz, kiedy zbliża się nasze rozstanie praktycznie nie ma ich wcale więc nic się już nie osypuje.
Niestety jego trwałość też nie jest najlepsza bo choć się nie rozmazuje to jakimś cudem w ciągu dnia znika z rzęs, co w połączeniu z niezbyt wyrazistym kolorem daje efekt raczej frustrujący (no chyba, że ktoś lubi takie bardzo delikatne podkreślenie).
Tusz nie uczula ani nie podrażnia wrażliwych oczu.
Jego zapach jest chemiczny i typowy dla tuszy, choć nie wyczuwalny przy codziennym użytkowaniu.
Podsumowując: Niestety słaby tusz, który nie spełnia nawet niezbyt wygórowanych oczekiwań za dosyć wysoką cenę.
czy kupię ponownie? Nie.
Czy polecam? Nie.
Znacie tusze tej marki? Lubicie je? Podzielcie się swoją opinią.
Do zobaczenia :)
Pa.
Wydaje mi sie ze tez go mialam i szalu niestety nie robi :D
OdpowiedzUsuńZ takim kolorem to niestety nie ma szans na jakikolwiek szał :(
Usuń