środa, 29 stycznia 2014

Ulubieńcy stycznia 2014

Styczeń zadziwiająco szybko dobiega końca więc zapraszam na ulubieńców :)
                                                         
                                         
Podkładowym hitem miesiąca okazał się Revlon ColorStay 150 Buff. Jego odlewkę dostałam od Marty. Dobrze kryje, nie robi maski, nie zapycha, ładnie stapia się ze skórą a choć kolor nadal nie jest idealny to i tak to jeden z najlepszych dla mnie odcieni na rynku. Nie wiem jak ja mogłam do tej pory bez niego żyć ;)
                           
 Na poliki aplikowałam Amilie Charisse Blush, który jest niezwykle delikatny, ładnie odświeża buzię i nadaje jej dziewczęcych rumieńców. Jest to pierwszy brzoskwiniowy róż, który tak bardzo przypadł mi do gustu. Dobrze, że ta miniaturowa odsypka, którą posiadam jest tak niesamowicie wydajna ;)
                                                                   
                                                  
Na oczach jak zwykle bogato ;)
Bazę zastąpiłam kremowym cieniem Maybelline Color Tattoo 24Hr w odcieniu 45-Infinite White, który w tej roli spisuje się idealnie a na dodatek ładnie ożywia codzienny makijaż.
                                        
Zużywany przeze mnie i już mnie zanudzający morelowy cień Sensique z przyjemnością zdradzałam z Yves Rocher Coleurs Nature Single Eyeshadow 02-Rose Eglantine. Cień ten pięknie rozświetla i otwiera oko a jednocześnie świetnie podkreśla odcień mojej tęczówki.
Do rozświetlania wewnętrznych kącików i łuku brwiowego ochoczo służył mi Essence LE Black and White Eyeshadow 02 White Hype o nienachalnym satynowym połysku.
                                   
Linię rzęs ochoczo zagęszczałam za pomocą L'Ambre Pernament Eyeliner Pen 03 w czarnym kolorze, który z permanentnością ma tyle wspólnego, że lubi przebarwiać powiekę, choć i to da się bez problemu zmyć.
                                       
                                                                     
                              
Na ustach monotonnie królował dosyć intensywny NYX Lip Gloss with Mega Shine LG 145 Salsa.
                                                  
                                              
W kwestii zapachów również bez większych zmian. Naprzemiennie stosowałam MEXX Fly High EDT oraz DKNY Golden Delicious, które jako nieliczne podobają mi się nieustannie od dłuższego czasu i nie wywołują u mnie migreny.
                                       
Jak Wam upłyną styczeń?
Znaleźliście nowych ulubieńców czy trzymacie się stałych sprawdzonych zestawów?

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Sylwestrowe szaleństwo

Tak, wiem po sylwestrowej imprezie zostało już tylko wspomnienie i oczekiwanie na następną, ale ja jeszcze na chwilę wrócę do tamtej nocy i pokażę Wam jaki manicure uprzyjemniał mi wieczór.
Zapraszam :)
                                       
Golden Rose
Miss Selene mini
Nail Lacquer
218
                                  
 POJEMNOŚĆ: 5ml
 DOSTĘPNOŚĆ: Drogerie niesieciowe i mniejsze sieciowe, internet.
 CENA: Około 3zł
                                              
                                                             
Plusy:
- Ładny, prawie idealny, odcień słonecznej żółci.
- Niska cena.
- Łatwa dostępność.
- Mała pojemność, dzięki czemu można go zużyć a ze względu na minusy nie zadręcza też swoją obecnością.
                                                
 - Pędzelek - mały, krótki, precyzyjny ale niestety nabiera zbyt mało lakieru więc ciężko nim równo pomalować całą płytkę.
- Płynna i bardzo rzadka rozlewająca się ale za to samopoziomująca konsystencja.
                                                         
Minusy:
- Tragiczne krycie - paznokieć trzeba wręcz zalewać trzema grubymi warstwami lakieru a nadal widać prześwity.
- Kremowo-żelowe wykończenie.
- Dramatyczne schnięcie a waściowie jego brak.
- Wydajność - po dwóch malowaniach zużyłam go już 1/3.
                                                      
No cóż - sięgając po ten lakier mam ochotę strzelić sobie w łeb <wali głową w mur> ale kolor tak bardzo mi się podoba, że nie potrafię z niego zrezygnować.
                                               
                                                     
Dla urozmaicenia słonecznikowej żółci i ukrycia niedoskonałego krycia dodałam brokat.
                                                
                                                
 MIYO
Mini Drops
Lakier do paznokci
no 153 Green Fireworks
                                          
 POJEMNOŚĆ: 7ml
 DOSTĘPNOŚĆ: Niektóre drogerie niesieciowe i mniejsze sieciowe, internet.
CENA: Około 5zł

                                                 
Plusy:
- Piękne połączenie zielonych i srebrnych, połyskujących wszystkimi kolorami tęczy drobinek.
- Mieszanka drobnego brokatu i większych sześciokątów, które urozmaicają i ożywiają ostateczny efekt.
- Zupełnie bezbarwna baza, która pozwala stosować brokat na inne lakiery a jednocześnie nadaje świetny szklany połysk.
- Brokat dobrze się nabiera na pędzel i chętnie zostaje na paznokciach przy maksymalnie trzech pociągnięciach pędzelkiem, dzięki czemu nie trzeba nakładać go grubą warstwą.
- Wydajność - praktycznie go nie ubywa.
- Krótki i precyzyjny pędzelek odpowiedniej twardości.
- Niska cena.
- Nie za duża, ani nie za mała - wręcz idealna pojemność.
- Przyjemna, nie rozlewająca się konsystencja.
                            
- Dostępność - niestety tę wersję dosyć ciężko znaleźć :(
- Wysychanie - w normie, nie ma co oczekiwać cudów.
                                   
Minusy:
- Zmywanie - jak to u brokatów nie ma lekko, ale na szczęście nie dobija.
                                           
Ten lakier zawrócił mi w głowie już w drogerii, gdy mrugnął do mnie oczkiem brokatu. Zakochałam się w nim totalnie i od razu wiedziałam, że muszę go mieć. Pomimo uciążliwego zmywania zachwyca mnie za każdym razem gdy tylko na niego spoglądam. To był dobry wybór :)
                                              
                                                  
  Jeżeli wiecie o jakimś porządnym żółtku o dobrym kryciu i podobnym kolorze to dajcie znać bo chętnie go kupię.

sobota, 25 stycznia 2014

Jaśminowa tubka

O Carmexach pisałam już wiele zarówno dobrze jak i źle. Recenzje możecie sobie poczytać TUTAJ. Wydawało mi się, ze już wszystko o nich napisałam ale widać nie. Trafił mi się okaz, który mnie zaskoczył ;)
                                                        
Carmex
Moisture Lip Balm
Jasmine Green Tea
                                           
INFORMACJE Z OPAKOWANIA:
                                            
POJEMNOŚĆ: 10g
DOSTĘPNOŚĆ: Drogerie, internet
CENA: Około 10zł
                                     
Konsystencja tak jak w przypadku poprzednio opisywanej przeze mnie wersji w tubce jest niezbyt gęsta i przypomina ogrzana wazelinę. Barwa jest żółtawa ale transparentna.
Pachnie dosyć specyficznie: mentolowo z dodatkiem herbacianej i jaśminowej nuty. Zdecydowanie jest to zapach dla koneserów. Smakuje również charakterystycznie: wazeliną(?), czyli tak jak większość pomadek i balsamów gdy już się do nich przyzwyczaimy i przestajemy zwracać uwagę na ich sztuczny aromat.
                                     
W przeciwieństwie do wersji truskawkowej ten balsam działa! Dobrze nawilża, likwiduje suche skórki, zapobiega pękaniu i niweluje uczucie spierzchnięcia oraz ściągnięcia. Nie powoduje wtórnego przesuszania. Nie wiem jak radzi sobie z zajadami bo nie mam takiego problemu. Nie utrzymuje się na ustach bardzo długo, więc aplikację, w zależności od warunków otoczenia, trzeba powtórzyć 2-4 razy w ciągu dnia ale jest to do zniesienia bo doskonale chroni przed czynnikami zewnętrznymi zarówno w ciepłe jak i w mroźne dni.
                              
Opakowanie to plastikowa tubka zamykana nakrętką, z której po prostu wyciska się produkt. Podoba mi się, że jest zabezpieczony plastikiem i tekturką przed paluchami wstrętnych macaczy.
                        
Myślałam, że już nie zaufam Carmexowi w tubce ale skusił mnie zapach i poległam. Muszę jednak przyznać, że dobrze się stało i z pewnością jeszcze kiedyś wypróbuję inne wersje zapachowe.

środa, 22 stycznia 2014

7 day

Czasami jest tak, że coś się obije o uszy czy jakiś tekst przeleci przed oczyma i nabieramy ochoty na zakup kosmetyku, smakołyku czy gadżetu, ale nieraz bywa i tak, że jedno zdanie lub zdjęcie przekonuje nas, że ta rzecz jest zupełnie nie dla nas i lepiej trzymać się od niej z daleka. W związku z tym dzisiaj przedstawię Wam moją opinię na temat dość znanego kosmetyku. Może zaważy na czyjejś decyzji.
Zapraszam :)
                                    
Clinique
7 day scrub cream
rinse-off formula
                                            
Pierwsze co zwraca uwagę po otwarciu tubki to zapach: kosmetyk paskudnie śmierdzi rozgrzanym na upale grubym i twardym plastikiem :( Byłoby to do zniesienia gdyby nie to, że ten "aromat" jest bardzo mocny i utrzymuje się po nałożeniu na twarz, a wręcz mam wrażenie że nawet wtedy się nasila. Nie do zniesienia jest więc trzymanie go na twarzy dłużnej niż chwilę.
Ma śnieżnobiały kolor a konsystencja jego bazy jest kremowa i bardzo gęsta przez co bardzo przypomina zwarte masło do ciała. Drobinki zawarte w kosmetyku są drobne (jedynie odrobinę większe od ziaren soli) więc trzeba się sporo namachać aby w otoczeniu gęstej bazy przesunęły się na skórę i zaczęły działać.
                                         
W kwestii działania zaskakuje. Pomimo największych obaw, że skończy się na obklejeniu twarzy okazało się, iż jednak da się nim coś zdziałać. Zwolenniczki mocnego tarcia zdecydowanie nie będą usatysfakcjonowane, ale osoby, którym wystarczy delikatny lub średnio intensywny masaż będą zadowolone. Peeling przyjemnie oczyszcza skórę i lekko niweluje suche skórki, jednak nie ma się co spodziewać, że już po jednym użyciu się ich pozbędziemy. Kremowa baza nie zapycha i o dziwo daje się zmyć więc nie pozostawia wrażenia oblepionej chemią skóry, choć ja nadal za nią nie przepadam.
                                                 
Opakowanie mojej 30-tomililitrowej miniaturki jest identyczne jak pełnowymiarowego produktu. Tubka jest idealnie miękka a klapka zamyka się szczelnie i na klik więc kosmetyk jest idealnie chroniony. Grafika Clinique jak zwykle nie zachwyca ale w końcu nie o opakowanie tu chodzi a o skuteczność działania. Jedyne co mi tu przeszkadza to nieprzejrzystość tuby, bo nie widać ile kosmetyku jeszcze zostało w środku ani gdzie on się znajduje, gdyż gęsta konsystencja sprawia że zawartość nie spływa w dół.
                                                
Informacje o pełnowymiarowym produkcie:
POJEMNOŚĆ: 100ml
DOSTĘPNOŚĆ: Perfumerie, internet.
CENA: 99zł
                                      
Słyszałam o nim sporo dobrego ale jak i większość kosmetyków Clinique nie zachwycił mnie, a podobne efekty dają mi kosmetyki kilka razy tańsze.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Jak do mnie trafić? vol.4

Dawno nie było takiego wpisu ale czas nadrobić zaległości ;)
Zapraszam :)
                                                
                                           
Pisownia jak zwykle oryginalna :)
                                         
1. ulubiency kraglosci kobiet - to kwestia bardzo indywidualna, np. moje krągłości lubią słodycze ;)
                                 
2. czy mozna uzyc serum do wlosow do odswiezenia eyelinera w zelu - pewnie można ale ja bym się bała...
                         
3. ciało w białej farbie xxx - jestem wystarczająco blada więc nie muszę się malować no ale zależy co kto lubi ;)
                
4. listonosz sexi - mój nie bardzo ale podobno tacy się trafiają ;)
             
5. szyja ujedrnianie - jeszcze nie potrzebuję na szczęście :)
                         
6. zdjecie ze skladem plynu do naczyn - hmmm... chyba muszę nadrobić braki na blogu ;)
                         
7. gdzie mozna kupic waciki do toniku?? - moim zdaniem wszędzie :)
                                         
8. oral-b podrobki wizaz - nie wiedziałam, że takie rzecz też podrabiają...
                          
9. klucz produktu dlia vindousa 8 - mam ale nie dam :P
                       
10. kundel bury ma pazury - ano ma, rasowe psy też mają ;)
                                 
11. atom węgla petrolatum - takie rzeczy to w laboratorium a nie u mnie :P
                             
Jak widać poszukujący nie próżnują ;)
Jak jest u Was?
Spokojnie czy też pełno kwiatków?

sobota, 18 stycznia 2014

Bo aloes lubi pustynię...

Po wyprzedażowym szale, a właściwie w jego trakcie chciałabym zaprosić Was na recenzję.
Zatem bez zbędnych wstępów zapraszam :)
                                                                           
Bielenda
Aloes
cera wrażliwa i alergiczna
Delikatny żel do mycia twarzy
                                              
OBIETNICE PRODUCENTA:
PROBLEM: skóra wrażliwa, alergiczna, podrażniona i przesuszona czynnikami zewnętrznymi, o obniżonej jędrności i elastyczności; uczucie pieczenia ściągnięcia i dyskomfortu skóry.
Ten niezwykle delikatny, a jednocześnie skuteczny żel to bezpieczny kosmetyk do mycia twarzy dla cery wrażliwej i alergicznej, która źle toleruje wodę i mydło. Oczyszcza i odświeża skórę bez naruszania jej naturalnej równowagi, usuwa makijaż i inne zabrudzenia. Dzięki zawartości aloesu, d-panthenolu oraz witaminy E koi, łagodzi podrażnienia oraz intensywnie nawilża skórę. Nie podrażnia i nie wysusza naskórka.
EFEKT: idealnie czysta, zregenerowana, nawilżona skóra. Podrażnienia zredukowane, uczucie pieczenia, ściągnięcia i dyskomfortu skóry zlikwidowane.
                                                        
SKŁAD:
aqua (water), sodium cocoyl alaninate, acrylates copolymer, glycerin, sodium cocoamphoacetate, panthenol, aloe barbadensis leaf juice powder, polysorbate 20, tocopheryl acetate, disodium edta, triethanolamine, mannitol, cellulose, hydroxypropyl methylcellulose, methylchloroisothiazolinone, methylisothiazolinone, parfum (fragrance), CI 77289 (chromium hydroxide green).
                                                   
POJEMNOŚĆ: 150g
DOSTĘPNOŚĆ: Drogerie, internet
CENA: Około 12zł
                                                      
MOJE WRAŻENIA:
Kosmetyk dostajemy w plastikowej częściowo przezroczystej tubie, dzięki której widać miłą dla oka gęstą, żelową zawartość o lekko seledynowej barwie z trawiasto-zielonymi i odrobinę twardszymi granulkami, które w trakcie mycia się rozpuszczają. Grafika na opakowaniu jest ładna i dobitnie pokazuje co jest głównym składnikiem żelu a klapka jest szczelna, i doskonale się domyka na klik.
Zapach żelu jest bardzo przyjemny i orzeźwiający cytrusowo-roślinny. Pieni się wyśmienicie po dodaniu odrobiny wody. Po tych zachwytach przychodzi jednak czas na ocenę wydajności i tutaj jest gorzej bo ubywa go dość szybko z opakowania.
                                                                   
Co do obietnic oczyszczania i usuwania makijażu to muszę przyznać, że spisuje się świetnie. Nie ważne jakiego użyję podkładu: MAC, Revlon czy Bell ani czym go przypudruję (NYX czy Kryolan) i tak zawsze sobie poradzi. Świetnie się spisuje również przy domywaniu resztek mocniejszego makijażu oczu, a także cieni na bazie czy tuszu do rzęs. Niestety oczyszczenie jest tak mocne, że mam wrażenie, iż używam Domestosa, bo skóra aż piszczy po dotknięciu. Po jego zastosowaniu twarz jest zaczerwieniona i rozpalona, wyraźnie widać podrażnienie, a skóra momentalnie się napina i ściąga tak, że aż boli. Gdyby nie to, że dwa razy dziennie nawilżam się Cetaphilem to chyba wyłabym z bólu i liniała jak wąż na wiosnę...
                                                     
Zdecydowanie nie jest to kosmetyk jakiego chciałabym używać ani tym bardziej polecać. Mam skórę mieszaną i rzadko zdarza jej się reagować równie mocno ale ten żel przeszedł sam siebie. Jeżeli jesteście sucharkami i wrażliwcami to trzymajcie się od niego z daleka, chyba że chcecie sobie zafundować jakąś dramatyczną terapię to wtedy można... Ale czy warto?

środa, 15 stycznia 2014

Wietrzenie magazynów

Uwaga, Uwaga!!!
Przyszedł czas na wietrzenie magazynów więc ogłaszam wymianko-wyprzedaż :)









                                 
Zapraszam :)

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Kosmetyki roku 2013

Pomysł na ten post nasunął mi się gdy zaczęłam robić podsumowania grudnia i stwierdziłam, że mam w swoich zbiorach kosmetyki, które choć nie królowały w postach z ulubieńcami to zasługują na szczególne wyróżnienie ;)
Zapraszam.
                                                                  
 Na dobry początek pędzle: w ubiegłym roku moje serce wybitnie podbiły pędzle Zoeva. Zaczęło się od dwóch ale moja kolekcja ciągle się powiększa i od jakiegoś czasu właściwie przy każdych zakupach jakiś wpada do koszyczka.
 Na uwagę zasługuje również Real Techniques Setting Brush. Choć jest mały i niepozorny to sprawdza się nawet w najtrudniejszych powierzonych mu zadaniach.
 Wybitny i wręcz niezastąpiony okazał się MAC 217. Nie ważne, czy używam go do makijażu codziennego, czy do jakiegoś specjalnego i tak zawsze mogę być pewna, że mnie nie zawiedzie.
 Wszystkie pędzle Sephora są świetne, z resztą opisywałam Wam je TUTAJ i TUTAJ to najlepszym z nich okazał się Sephora Mineral Powder 45, który jest wręcz idealny do rozprowadzania podkładu w płynie.
                                                                        
Cichym bohaterem mojej kosmetycznej komody jest Kryolan Anti-Shine Powder. Choć samego używam go tylko na wyjątkowe okazje to wzmacniam nim siły matujące innych pudrów dzięki czemu uzyskuję efekt idealny.
 Najlepszym i jak dotąd niezastąpionym podkładem okazał się MAC Matchmaster Foundation SPF 15, który jak Atlas bez cienia znużenia wywiązuje się ze swojego zadania. Sięgam po niego tylko wtedy gdy potrzebuję jego wyjątkowych cech i wiem, że mogę być go pewna. W dziedzinie podkładów dziennych bezapelacyjnie na wyróżnienie zasługuje Bell  BB Cream Skin Adapt 7 w 1 Make-Up. Jest lekki, dobrze współpracuje ze skórą, nie obciąża jej i zapewnia odpowiednie krycie a jednocześnie jest bardzo trwały i sprawdza się nawet na skórze ze skłonnością do przetłuszczania.
 Niezawodny i jak dotąd the best of the best: Yves Sailt Lauren Touche Eclat. Jego obecność tutaj jest oczywista z racji występowania praktycznie w każdych ulubieńcach. Wszystko co mogłam o nim powiedzieć już powiedziałam - jest po prostu najlepszy.
 Wybitnie dobre okazały się również kosmetyki mineralne, które latem podbiły moje serce. Choć nie zamierzam dla nich rezygnować ze zwykłych podkładów to i tak zostaną w mojej kosmetyczce na stałe.
W walce o twarz idealną wybitnymi osiągnięciami wykazał się również Catrice Camouflage Cream. Doskonale kryje i jest bardzo trwały.
                                                                  
W dziedzinie cieni do powiek podium osiągnęły ex aequo Maybelline Color Tattoo 24Hr oraz L'Oreal Color Infaillible. Cechuje je doskonała jakość za niezbyt wygórowaną cenę, która staje się jeszcze bardziej atrakcyjna gdy tylko nadchodzą promocje -40%.
Nie do zastąpienia na linii wodnej okazała się kredka Catrice LE Hollywood's Fabulous 40'ties Eyebrow Lifter 001 Casablanca Higlight's, którą do znudzenia mogliście oglądać w postach z ulubieńcami. Pięknie rozświetla spojrzenie i nie podrażnia.
Najlepszymi kredkami ubiegłego roku okazały się Bourjois Cohl & Contour oraz Avon Super Shock, o świetnej trwałości.
W podkreślaniu brwi nie miał sobie równych Catrice Eyebrow Set Zestaw do stylizacji brwi, który ma idealne, chłodne kolory i jest niezwykle łatwy w obsłudze.
                                                               
W upiększaniu rzęs ogromnym zaskoczeniem okazała się Wibo Growing Lashes Stimulator Mascara dająca efekt porównywalny z pięciokrotnie droższymi mascarami. W kwestii trwałości i podkreślenia nie można jej nic zarzucić a cena przemawia tylko na jej korzyść.
Gwiazdami w przypadku podkreślania ust okazały się: Maybelline Super Stay 14Hr Lipstick za niesamowite nasycenie kolorów i wybitą trwałość, Sephora Ultra Vinyl Lip Pencil za całokształt działania: piękne kolory, dobrą trwałość i brak wysuszania oraz Clinique Chubby Stick Moisturizing Lip Colour Balm za właściwości pielęgnacyjne, przyjemne kolory oraz łatwość aplikacji.
                                               
Z kosmetyków pielęgnacyjnych, do których się raczej nie przywiązuję wybitnymi właściwościami wykazały się: Carmex oraz Calaya Francuska Glinka Czerwona Illite. Oba kosmetyki mają tak dobroczynny wpływ na moje ciało, że z pewnością będę do nich wracać i na stałe u mnie zagoszczą.
                                                                   
To już wszystkie perełki roku 2013 jakie udało mi się znaleźć.
Ciekawa jestem czy rok obecny okaże się równie obfitujący w świetne kosmetyki.
                                  
Jak Wam upłynęła pechowa 13-tka?
Znaleźliście jakieś kosmetyki, które na dłużej podbiły Wasze serca?

sobota, 11 stycznia 2014

Pyzata kredka

Strasznie jestem dzisiaj zmasakrowana bo przez wybuchy na słońcu spać nie mogę co bardzo negatywnie wpływa na stan mojej weny ale skoro unoszę się dalej na fali recenzji kosmetyków marki Clinique to naskrobać coś trzeba. Właściwie to nie wiem jakim cudem tyle się ich u mnie namnożyło ale skoro już są to trzeba wypróbować, zrecenzować i zużyć.
Zapraszam :)
                                              
Clinique
Chubby Stick
Moisturizing Lip Colour Balm
06 woppin' watermelon
                                                       
OBIETNICE PRODUCENTA:
                                                                           
SKŁAD:
                                        
POJEMNOŚĆ: 3g
DOSTĘPNOŚĆ: Perfumerie, internet.
CENA: 79zł
                                                  
MOJE WRAŻENIA:
Od razu muszę uprzedzić, że jest to jedno z moich ulubionych naustnych mazideł więc będzie nudno i monotematycznie.
Zapach jest ok, a raczej jego brak bo kosmetyk jest nieperfumowany. Co prawda po przytknięciu go do nosa woń nie jest zbyt urodziwa i trąci chemią ale jak mam te swoje migrenowe fanaberie to spisuje się idealnie bo żaden "aromat" nie plącze mi się pod nosem. Smak jest raczej z tych nieapetyczno-chemicznych ale nie jest uprzykrzający i nie zniechęca do stosowania balsamu. Raczej oducza oblizywania warg.
Konsystencja jest zaskakująca - zwarta i twarda. Nie topi się pod wpływem ciepła ciała a jedynie rozsmarowuje co sprawia, że ubywa go bardzo powoli i wydajny jest ogromnie.
                                                
Kolor jak widać na pierwszym zdjęciu różowy jest dość intensywnie jednakowoż na ustach jest pół-transparentny i delikatny.
                                          
W pełnym słońcu:
                                                       
Pigmentacja jest niezbyt mocna a po aplikacji kosmetyk daje lekko błyszczący, jakby wilgotny efekt. Jednak w miarę noszenia połysk zanika a delikatny pigment pozostaje choć trwałością nie grzeszy i w starciu z obiadem nie ma szans. Można go aplikować bez lusterka więc poprawki nie stanowią problemu.
Dużym plusem jest też jego działanie nawilżające. Nawet jeżeli ktoś nie ma nawyku ciągłego nawilżania ust albo po prostu się śpieszy i nałoży balsam na spierzchnięte usta, to i tak nie ma się czego bać bo pod jego wpływem staną się nawilżone, gładkie oraz miękkie choć nie jest to aż taki poziom nawilżenia i ochrony jakiego się spodziewałam. Będę wyglądać kusząco, apetycznie i zdrowo ale produkt nie zastąpi normalnej regularnej pielęgnacji.
                                           
W cieniu:
                                                   
Ściera się równomiernie i wręcz niezauważalnie. Nie zbiera się w załamaniach i nie tworzy farfocli.
Zmywa się byle czym a jego stosowanie przynosi same korzyści.
                                     
Kosmetyk zamknięty jest w skromnym i bardzo niepozornym kartoników w pastelowej wersji moro ;)
                                                                 
Po jego otwarciu ukazuje się naszym oczom jumbo kredka w kolorze mocnego różu idealnie odpowiadające barwie balsamu o srebrnych wykończeniach i napisach. Wszystko jest trwałe i porządne. Nic się nie ściera, nie rysuje i nie odpada. Zatyczka ściśle przylega do opakowania więc nie ma obaw, że się otworzy w torebce.
Jedyne co mi w nim przeszkadza to to, że sztyft łatwo się nadłamuje w miejscu umocowania i przy aplikacji trochę się majda po opakowaniu dlatego trzeba uważać i wysuwać go tylko odrobinę.
                                                                           
 Podsumowując: Bardzo dobry kosmetyk o dobrych właściwościach nawilżających i ładnym kolorze. Pomimo wad przypadł mi do gustu na tyle, że chciałabym kolejne egzemplarze. Zanim jednak rozbuduję kolekcję to muszę wypróbować balsamy innych marek bo a nóż trafi mi się coś co go zdetronizuje? ;)

środa, 8 stycznia 2014

Ostatnie zużycia i wyrzutki 2013: grudzień

Przyszedł czas na ostatnie podsumowanie grudnia ubiegłego roku. W planach mam jeszcze jeden post sygnowany liczbą "2013" i wreszcie będę mogła się z nim pożegnać.
Zapraszam.
                                                                 
Oznaczenia:
JESTEM NA TAK - Kosmetyk przypadł mi do gustu pod wszystkimi względami. Polecam.
 SAMA NIE WIEM - Niby OK ale jednak nie do końca. Mam mieszane odczucia. Można wypróbować ale cudów nie obiecuję ;)
JESTEM NA NIE - Nie sprawdził się praktycznie wcale albo tylko jedna i to mało znacząca jego cecha mi odpowiadała. Zdecydowanie nie polecam.
                                                                      
                                                               
1. KOBO Smooth Make-Up Base - Używałam jej przy malowaniu innych ale jak widać po ubytku raczej nie przypadła mi do gustu. Przeterminowała się więc leci do kosza.
2. Chanel Perfection Lumiere Long-Wear Flawless Fluid Makeup SPF 10 10 Beige - Recenzja KLIK. Cieszę się, że wreszcie się skończył.
3. Wibo Eyebrow Stylist Brązowy żel stylizujący do brwi - Recenzja KLIK. Nie był idealny ale prawdopodobnie jeszcze do niego wrócę.
4. Madame Lambre Make Up 1 - Kolor nawet OK (jasny z żółtymi tonami) ale nie dawał się zmatowić. Powinien pasować bladym sucharkom.
5. Revlon Photoready 001 Ivory - Odlewka - Niestety zbyt różowy. Podkreśla pory, zmarszczki i załamania, nie daje się zmatowić, szybko ściera się na nosie, ładnie wygląda tylko w pochmurny dzień. Nie przypadł mi do gustu.
                                                                               
                                                     
6. Cetaphil EM Do Mycia Emulsja micelarna - Recenzja KLIK.
7. Clinique Clarifying lotion 2 Dry combination skin - Opinia KLIK.
8. Bandi Eye Care Kojący Krem-Żel pod oczy - Recenzja KLIK.
9. Bioderma Sensibio AR Anti-Redness Cream
                                                                      
                                                          
10. Efektima Claryfing Mask Glinkowa Oczyszczająca
11. Efektima Hydro-Repair Doskonale Nawilżająca
12. Efektima Peel-Off Renew Błyskawiczna Peel-Off
Wszystkie maski ładnie pachną, przyjemnie się aplikują, nie podrażniają. Każde opakowanie wystarcza na 1 aplikację.
13. Orientana Maska z naturalnego Jedwabiu na twarz Algi Filipińskie i Aloes - Cudów nie robi a jest strasznie niewygodna i drażni delikatne okolice oczu.
14. Balea Maska Malina z wanilią - Ma konsystencję masła do ciała i obłędny zapach ale mam wrażenie że powodowała u mnie lekkie opuchnięcie i zaczerwienienie.
                                                        
                                                                                   
15. Yves Rocher Hamamelis Delikatne mleczko do ciała do skóry wrażliwej - Recenzja KLIK. Kiedyś mnie zachwycało ale teraz stwierdziłam, że to po prostu średniak.
16. Alverde żel pod prysznic Porzeczka - Obłędny zapach cukierków porzeczkowych, dobrze myje, świetnie się pieni, nie wysusza skóry, wydajny. Szkoda, że nie jest u nas dostępny.
17. Joanna Kremowy żel pod prysznic Szarlotka z Lodami - Opinia KLIK. Niespodziewanie stał się moim ulubieńcem. Mniam ;)
18. Dove Original Anti-perspirant - Zupełnie niepodobny do wersji z minerałami morskimi. Zapach jest bardzo mocny i słodki. Zdecydowanie nie w moim guście. Konsystencja jest gęsta i mazista, nie chce zasychać. Brudzi ubrania a wręcz je oblepia. Działa średnio i często zawodzi.
19. Joanna Sensual Emulsja Nawilżająco Łagodząca
                                                                        
                                              
20. Barwa Frutto Fresco Mydło Pielęgnacyjne Żurawina+Masło shea - Zużyłam do mycia pędzli. Ładnie pachniało i działało OK.
                                                             
Jak widzicie grudzień nie obfitował w denka ale i tak cieszę się, że cokolwiek ubyło. Mam jednak nadzieję, że styczeń okaże się bardziej obfity :)
                                                                  
Jak tam Wasze zużycia?
Ubyło Wam sporo opakowań czy kosmetyki uparcie nie chcą sięgać dna?

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...