poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Moja historia, część III: SKÓRA

Opisałam Wam już historię mojej pielęgnacji i makijażu a teraz najwyższa pora przejść do sedna sprawy bo obie te rzeczy muszą mieć swoje miejsce, czyli skórę twarzy na którą je nakładamy;)
Szczerze muszę przyznać, że nie pamiętam jaki miałam rodzaj cery jak byłam dzieckiem i młodą nastolatką bo wtedy nie za bardzo mnie to interesowało;) Pamiętam jednak, że w tamtych czasach nigdy nie miałam z nią problemów a jedyne co mnie denerwowało to mocne zaczerwienienie policzków;)
W czasach kiedy przeprowadziłam się do Krakowa i na dobre zaczęła się moja przygoda z makijażem i pielęgnacją moja skóra była idealna. Była zdrowa i matowa a mycie nie powodowało na niej uczucia ściągnięcia. Mogłam stosować kosmetyki albo nie i jakiejś większej różnicy mi to nie robiło. Poza silnym rumienieniem się w okolicy policzków i pojedynczych białych mikro krostek pojawiających się w przeddzień "dni klątwy" (zwrot zapożyczony od Kawaii Maniac) nic nie burzyło mojej idealnej cery. Pomimo tego jednak mój idealizm nie pozwolił mi spocząć na laurach i chciałam poprawić to co było dobre (nie znałam wtedy jeszcze powiedzenia, że "lepsze jest wrogiem dobrego") i katowałam moją nieszczęsną skórę kosmetykami Garniera do cery mieszanej i tłustej (o ile dobrze pamiętam była to seria A - taka niebieska). Po tych zabiegach moja skóra była idealnie matowa na cały mój makijaż składał się cień do powiek, tusz i błyszczyk. Nawet koleżanki mi nie wierzyły jak im mówiłam, że to moja naga skóra i nie mam na niej ani grama pudru. Niestety takie traktowanie zaowocowało popękanymi naczynkami na polikach i w okolicach nosa. Zaczęłam więc bardziej dbać o tę kwestię i przerzuciłam się na kremy i toniki do skóry naczynkowej. Przetestowałam mnóstwo kremów o różnych cenach i najbardziej mojej skórze przypadła do gustu seria do skóry naczynkowej Ziaji, która kosztowała grosze. Za jeden krem płaciłam jakieś 6 czy 8zł a kupowałam dwa (na dzień i na noc) natomiast tonik kosztował około 6-7zł. Normalnie raj;) Po dłuższej kuracji naczynka się schowały ale skóra zaczęła się przetłuszczać i tak już zostało na stałe. Ja natomiast zaczęłam kupować i testować coraz to nowe kremy w celu znalezienie "świętego grala" Miedzy czasie na twarzy pojawiały mi się jakieś mniejsze lub większe pojedyncze wypryski, które jednak nie zaburzały w większy sposób wyglądu mojej twarzy.
Taki stan rzeczy utrzymywał się bardzo długo bo około ośmiu lat, jednak wiosną ubiegłego roku coś się mojej skórze odwidziało. Wiosną pojawiły się jakieś trudne do zidentyfikowania a tym bardziej wyleczenia krostki na brodzie, które jesienią przekształciły się w pojedynczo eksplodujące wulkany. Jak już się z nimi uporałam moja skóra zaczęła się dziwnie przetłuszczać wręcz ociekając sebum. Na początku zimy stan się trochę znormalizował i już myślałam, że będzie OK jednak moja skóra schła, schła i jeszcze raz schła aby w końcu na przełomie stycznia i lutego dojść do etapu skóry tak suchej, że zaczęła mi pionowo pękać na brodzie. Zawsze wydawało mi się, że osoby o skórze suchej są przewrażliwione i nie doceniają tego co dała im natura dopóki sama tego nie doznałam. O połysku mogłam zapomnieć (chociaż czasem zdarzało i się "zabłysnąć" jak moja skóra tak się przesuszyła, że aż zaczęła produkować zbyt dużo sebum aby się bronić) a podkład dosłownie odklejał się od twarzy plackami. Skóra była szara, umęczona, pory ogromne a ja widziałam w lusterku twarz starszą o jakieś 10 lat. Zaczęłam więc nawadniać i natłuszczać skórę najróżniejszymi kremami, serami i olejkami aż odkryłam, że najbardziej pomagają mi kremy przeciwzmarszczkowe 50 i 60 +. Zrobiłam sobie nimi 2-3tygodniowa kurację a potem przeszłam na krem do skóry suchej na noc i krem do cery naczynkowej na dzień. Obecnie stan jej się poprawił i zauważam już nawet normalny połysk typowy dla cery mieszanej (o dziwo bardzo polubiłam ten połysk i już mi nie przeszkadza) jednak jak tylko zapomnę się na chwilę to suchość powraca a skóra staje się przygaszona:(
Obecnie stosuję filtr 30 Ziaji a jak tylko go skończę mam zamiar przejść na 50. Mam nadzieję, że tłustość kremów z filtrem pomoże mojej skórze i zabezpieczy ją przed nadmiernym wysychaniem w trakcie upałów dzięki czemu będę mogła wrócić do normalnej pielęgnacji, i nie zastanawiać się co rano jaka moja skóra dzisiaj będzie.

sobota, 28 kwietnia 2012

Gdzie te oliwki prawdziwe takie?

Muszę przyznać, że nadal jestem na etapie zużywania ogromnych zapasów, które poczyniłam w Marionnaud w promocji 2 za 3,90zł. Idzie mi bardzo opornie i powoli bo kosmetyki okazały się niespecjalne. Szczerze mówiąc dalsze pisanie o nich trochę mija się z celem bo kosmetyki zostały wycofane dlatego tutaj pytanie do Was:
Chcecie abym nadal pisała o kosmetykach Kruidvat i Superdrug czy lepiej sobie darować i nie marnować na nie czasu? 
Proszę o odpowiedzi w komentarzach:)

SUPERDRUG
OLIWKOWY ŻEL POD PRYSZNIC I DO KĄPIELI

OBIETNICE PRODUCENTA:

SKŁAD:

MOJE WRAŻENIA:
ZAPACH: Słodko-kwaśny, cytrynowy ale również chemiczny. Średnio przyjemny. Niby nie śmierdzi ale też nie zachwyca.
BARWA: Biała, mętna ale odrobinę przejrzysta z perłowym połyskiem.
KONSYSTENCJA: Kremowa ale dosyć rzadka i lejąca. Pieni się średnio więc nie jest specjalnie wydajny.
OBIETNICE PRODUCENTA: Spełnione tylko w kwestii mycia bo krem faktycznie myje ale pozostałe obietnice to puste słowa. Nie nawilża i nie odżywia. Na szczęście również nie pozostawia na niej zapachu, który jest średnio przyjemny.
WYDAJNOŚĆ: Przeciętna.
SKUTKI UBOCZNE: Trochę przesusza skórę i powoduje ściągnięcie (przynajmniej na moich łydkach).
OPAKOWANIE: Standardowa butla z praktycznym korkiem otrzymana w biało zielonej kolorystyce. Plastik jest odpowiednio miękki ale nie przezroczysty więc nie  widać ile żelu jeszcze zostało. Łatwo ją postawić na zakrętce co ułatwia wydobycie produktu.
POJEMNOŚĆ: 300ml
DOSTĘPNOŚĆ: Teraz już niedostępny ale wcześniej na wyłączność w Perfumeriach Marionnaud.
CENA: Ok. 10zł ale ja kupiłam w promocji "2produkty za 3,90zł" czyli wyszło 1,95zł.
OCENA: 2/6
 
 Podsumowując: No cóż - biję się w pierś i przyznaję, że sama jestem sobie winna, że muszę używać takich kosmetyków bo złapałam się na "promocję". Na szczęście ich ubywa więc prędzej czy później przestaną mnie prześladować.

piątek, 27 kwietnia 2012

Sentymentalnie;)

Porobiłam trochę zdjęć kolorówki do przyszłych recenzji jednak w związku z tym, że wypadł mi niezapowiedziany wyjazd do mamy na weekend (sobota i niedziela) nie mam czasu ich dzisiaj obrobić dlatego na razie uraczę Was recenzjami kosmetyków pielęgnacyjnych.
W związku z tym, że wielkimi krokami zbliża się dzień urodzin bloga jakoś tak naszło mnie na kontemplację. Doszłam do wniosku, że przez ten rok bardzo zaniedbałam recenzje kolorówkowe i niesamowicie po macoszemu traktuję temat, który miał być motywem przewodnim Sexi przygody... Skupiłam się na pielęgnacji a wizaż i kolorówkę odstawiłam w kąt. Nie będę ukrywać, że tak mi było łatwiej a recenzje właściwie pisały się same. Duży wpływ na taki stan rzeczy miał (i ma nadal) prowadzony przeze mnie projekt denko. W przeciwieństwie do pielęgnacji kolorówkę zużywa się żmudnie i powoli, zwłaszcza te kosmetyki, które okazały się średnio udanym zakupem. Postanowiłam jednak, że teraz będzie inaczej. Postaram się jak najczęściej dodawać makijaże i skupię się na kosmetykach do upiększania chociaż bez kosmetyków pielęgnacyjnych na pewno się nie obejdzie;) W ciągu tego roku udało mi się znaleźć kilka pielęgnacyjnych perełek, których postaram się trzymać jak najdłużej. W związku z powyższym notki najprawdopodobniej również będą się rzadziej pojawiały ale postaram się już nie robić tak ogromnych przerw jak ta zimowa;)
Dobra, dosyć już tego sentymentalnego gadania;) Pomimo postanowienia zmiany muszę Was jednak czymś uraczyć i na razie będą to recenzje pielęgnacyjne. W końcu muszę się z kimś podzielić wrażeniami, że zużywania mojej wielkiej szuflady zapasów, którą nachomikowałam;)

czwartek, 26 kwietnia 2012

Kociowisko;)

Wczorajszy wpis na facebooku o tym, że po zmierzeniu wyszło, że mam dwie garści kotów wywołał nie małe kontrowersje. Co niektóre z moich obserwatorek (nie będę tu wytykać palcami) posądziły mnie nawet o to, że zajrzałam pod łóżko i wyciągnęłam tamtejsze koty. Zatem aby udowodnić, że tak nie jest, i że koty spod łóżka przeganiam regularnie postanowiłam pokazać Wam o co mi chodziło. Zatem bez zbędnego rozgadywania:
Sesje indywidualne;)
Słodziaki prawda?

środa, 25 kwietnia 2012

Jak nakarmić włosy?

Wreszcie zmobilizowałam się do recenzji produktu, który zauroczył mnie od pierwszej chwili i od dawna już gości w mojej łazience. Pomyślicie pewnie, że skoro tak to recenzja powinna była pojawić się już wieki temu jednak ja nie byłabym sobą, gdybym opisała coś nie testując go uprzednio dogłębnie, tak aby nie mieć cienia wątpliwości, że to co wam piszę jest czystą prawdą, i że zdania na ten temat już nie zmienię. A wzmianki o tym cudownym specyfiku mogliście już znaleźć TU i TU. Miałam gdzieś jeszcze posta zakupowego, gdzie pokazywałam Wam pełnowymiarowe opakowanie ale post mi gdzieś zniknął... Możliwe, że go niechcący usunęłam robiąc porządki na blogu ale mam nadzieję, że zdjęcia się uchowały.
Nie przedłużając jednak już i tak przydługiego wstępu przedstawiam Państwu:

DABUR
AMLA GOLD
Olej do włosów
Ilość olejku na początku przed otwarciem butelki i teraz.

OBIETNICE PRODUCENTA:

SKŁAD:


MOJE WRAŻENIA:
ZAPACH: Zniewalający! Olej bosko pachnie świeżo ściętą łodygą słonecznika. To jeden z moich ulubionych zapachów i przywołuje u mnie niesamowicie miłe odczucia.
BARWA: Transparentna ale ciemno zielona. Jest dużo ciemniejszy niż oliwa z oliwek.
KONSYSTENCJA: Oleista, jak to olej;) Ale rzadsza niż oliwa z oliwek. jest też mniej tłusty niż typowe oleje. Pomimo takiej konsystencji świetnie się zmywa i to nawet delikatnym szamponem w letniej wodzie;)
OBIETNICE PRODUCENTA: No cóż... Nie będę ukrywała, że nie zagłębiałam się w ten temat ale za to napiszę Wam co to cudeńko robi z włosami. Po raz pierwszy zastosowałam go gdy moje włosy były cienkie, wypadające, suche i straszliwie zmarnione. Próbkę dostałam w samą porę bo włosy wypadały mi tak, że w niedługim czasie pewnie bym zupełnie wyłysiała. Nakładam go na włosy i skórę głowy, i już po pierwszych kilku użyciach włosy przestały wypadać a na głowie pojawiło mi się mnóstwo baby hair. Co prawda mam problemy z regularnym stosowaniem ale bardzo szybko się od niego uzależniłam i staram się go stosować jak, bo dzięki niemu moje włosy stały się gęste, mocne, świetne nawilżone i odporne na działanie środowiska. Pięknie błyszczą i są niesamowicie puszyste. Nie wypadają już ani się nie łamią. Nie straszne im teraz żadne suszarki a fryzjerka ciągle mnie namawia żebym znowu zapuściła długie włosy bo prezentują się wspaniale;) Szkoda, ze go nie odkryłam kiedy moje włosy sięgały pasy bo pewnie bym ich tak szybko nie obcięła.
WYDAJNOŚĆ: Rewelacyjna:)
SKUTKI UBOCZNE: Brak.
OPAKOWANIE: Standardowa, trochę retro przezroczysta butelka z białym zakręcanym korkiem. Na początku korek i szyjka butelki zabezpieczone były mocno naciągniętą i zgrzaną folią dzięki czemu w trakcie przesyłki nie uroniła się ani jedna kropla. Całość zapakowana była w kartonowe, błyszczące, również ciemno zielone pudełko. Grafika utrzymana jest w biało, zielono, złotej kolorystyce.
POJEMNOŚĆ: 300ml
DOSTĘPNOŚĆ: Internet ale widziałam również w punktach kosmetycznych poświęconych włosom, np. w Solvay Parku w Krakowie.
CENA: Różna w zależności od pojemności i miejsca zakupu. Ja zapłaciłam około 36zł.
OCENA: 5,5/6
 
 Podsumowując: Sama pewnie nigdy nie zdobyłabym się na to żeby kupić i zastosować olej do włosów. Co prawda robiłam już podejście do oliwy z oliwek ale marnie się to skończyło. Cieszę się, że Anwen mnie skusiła próbeczką;) Żadna odżywka ani żaden szampon nie zrobił jeszcze tyle dobrego dla moich włosów dlatego na pewno taka forma kuracji zostanie ze mną już na zawsze;)
Polecam wszystkim, którzy mają jakiekolwiek problemy z włosami.

wtorek, 24 kwietnia 2012

Pachnidło;)

Długo zastanawiałam się dzisiaj o czym napisać bo produkty, których zdjęcia posiadam są zużyte w niewielkim stopniu więc wystawiając im recenzję czułabym się niepewnie. Przyszedł mi jednak do głowy kosmetyk, którego użyłam już kilka razy, i którego pozostało mniej niż pół butelki, a którego zapach i działanie urzekły mnie tak bardzo, że na drugi dzień po jego kupieniu i przetestowaniu poleciałam po drugi egzemplarz.
Pisząc tego posta niesamowicie żałuję, że nie mogę Wam przesłać chociaż odrobiny zapachu, który urzekł mnie od pierwszego niucha;)

BIELENDA
OLEJEK DO KĄPIELI
Zielona Herbata
Paczula
WITALNOŚĆ
Aromatyczna kąpiel energetyzująca

OBIETNICE PRODUCENTA i SKŁAD:

MOJE WRAŻENIA:
ZAPACH: Obłędny:) Słodki i mocny a jednocześnie świeży i energetyzujący. Ma w sobie zapach słodycz kwiatów, cierpkość cytrusów i odrobinę goryczy drzew iglastych a jednocześnie łagodność bawełny i moc piżma. Mocny ale nie duszący zapach utrzymuje się w łazience w trakcie kąpieli a potem delikatny aromat pozostaje na skórze. Nie jestem mistrzem w opisywanie zapachów wiec musicie uwierzyć mi na słowo, że jest po prostu boski;)
BARWA: Transparentny ale delikatnie podbarwiony na żółto. Wygląda jak zaparzony rumianek.
KONSYSTENCJA: Gęsta, delikatnie oleista, prawie żelowa, nietłusta. Łatwo rozpuszcza się w wodzie i szybko tworzy porządną pianę, która nie znika w trakcie kąpieli a wręcz narasta jeśli użyjemy gąbki. Dodając około dwóch zakrętek olejku na wannę wody jesteśmy w stanie stworzyć sobie kąpiel pełną piany jak w reklamie;)
OBIETNICE PRODUCENTA: Spełnione zarówno w kwestii psychicznej jak i fizycznej. Olejek budzi zmysły, rewitalizuje i energetyzuje a równocześnie relaksuje, odpręża i wycisza nerwy jednocześnie dbając o naszą skórę dzięki czemu nadaje się zarówno na długą, wieczorną, gorąca kąpiel jak i na szybki, pobudzający poranny prysznic. Doskonale myje, tonizuje, pielęgnuje i nawilża. Ma właściwości łagodzące podrażnienia i wygładzające. Po kąpieli skóra jest jedwabiście gładka i miła w dotyku. Olejek po kąpieli zostawia na skórze ochronny, nietłusty film dzięki, któremu możemy zrezygnować z użycia balsamu. Chociaż producent obiecuje, że nadaje się do skóry wrażliwej i bardzo suchej to obawiam się, że mógłby sobie nie poradzić z wystarczającym nawilżaniem, bo moje kapryśne łydki muszę jednak wspomagać odrobiną balsamu.
WYDAJNOŚĆ: Jak na produkt do kąpieli to bardzo dobra.
SKUTKI UBOCZNE: Brak.
OPAKOWANIE: Retro butla wykonana z ciemno brązowego, dosyć giętkiego plastiku z zakręcanym korkiem. Jest ona mocno spłaszczona dzięki czemu nie zajmuje dużo miejsca na łazienkowej półce. W butelce mamy jednak praktyczny mały otwór, który zapobiega wylaniu nadmiernej ilości kosmetyku a półprzezroczystość opakowania pozwala nam kontrolować pozostałą ilość olejku, dzięki czemu nie staniemy nigdy w problematycznej sytuacji, kiedy to chcemy zażyć aromatycznej kąpieli a nie mamy w czym;)
POJEMNOŚĆ: 300ml
DOSTĘPNOŚĆ: Drogerie i internet.
CENA: Standardowa w zależności od drogerii to około 15zł. tam gdzie ja kupowałam kosztował 14zł ale miałam szczęście trafić na promocję i zakupiłam go za 9,99zł:)
OCENA: 5,5/6
 Podsumowując: Natknęłam się na niego zupełnie przypadkowo w małej perfumerii ale tak zawrócił mi w głowie, że zostanie w mojej łazience na bardzo, bardzo długi czas. Nie straszne dla niego żadne pudry, kawiory, płyny ani kule do kąpieli bo nie stanowią praktycznie żadnej konkurencji. Może czasem go zdradzę bo jestem łaknącą nowości i przyjemnych doświadczeń wizualnych kosmetyko-maniaczką ale na pewno go nie porzucę. Znalazłam swój kąpielowy ideał i będę się go trzymać;)

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Zakupowe szaleństwo:)

W związku z tym, że aparat cudownie ozdrowiał po kontakcie z moim lubym (widać mój mąż ma w sobie takie coś, co wywołuje samonaprawę nie tylko u samochodów ale i u aparatów) postanowiłam na szybko, zanim znów zacznie mieć fochy, podzielić się z Wami ostatnimi zakupami i w końcu pokazać najnowszą pomadkę L'oreal Rouge Caresse;)

Na początek zanim znowu o niej zapomnę pomadka L'oreal Rouge Caresse nr 101 Tempting Lilac:

Swatch:

I moje usteczka w tym kolorku (jakieś takie jasne wyszły):
 Pomadka kosztowała mnie w promocji około 35zł w Rossmannie. Przyjemnie się nakłada, jest żelowo-kremowa, daje delikatny pół transparentny efekt. Co prawda na początku czaiłam się na mocno różowy kolor,, taki jak w reklamie ale jak zaczęłam je oglądać to tylko ten odcień przypadł mi do gustu. Jest to delikatny, stonowany i chłodny odcień brudnego różu. Bardzo mi się spodobał bo zastępuje pomadki nude przy bardziej wyrazistym makijażu oczu. Reklama mocno kusi jednak nie zdecyduję się na zakup kolejnego egzemplarza. Efekt błyszczykowego połysku jest bardzo krótki a kolor pomimo tego, że trwa trochę dłużej nie jest super trwały. Zdecydowanie wolę więc błyszczydła zwłaszcza, że są tańsze.

Teraz moje dzisiejsze szaleństwo;) Za 2,5tygodnia wybieram się na wesele i w związku z tym trzeba było się jakoś ubrać;) Kupowanie ubrań to dla mnie męka dlatego staram się tego unikać najbardziej jak się da. Sukienki wybieram w jak najbardziej klasycznym fasonie ale niekoniecznie kolorze;) Najbardziej podobają mi się te inspirowane latami 50-tymi. Buty jednak to już co innego - można zaszaleć. Jedynym moim warunkiem było to, żeby były nude;)
Zatem nie przedłużając: BUCIKI
 Cudne prawda? I wbrew pozorom bardzo wygodne a jak się weźmie pod uwagę wysokość platformy to obcas okazuje się niezbyt wysoki;)
Na tym zdjęciu cały zestaw: SUKIENKA i buciki:) Zdjęcie robione pod światło więc kiepsko wyszło ale za to dobrze oddaje kolor sukienki:)
 Muszę się jeszcze zastanowić nad dodatkami. Pierwsza koncepcja to czarna torebka, do tego złoto-beżowa marynarka i długie, ciemno-zielone kolczyki (o ile takie znajdę a jak nie znajdę to będą czarne).
Na koniec AVONowskie zakupy kosmetyczne;)
Mojemu mężowi dostał się zestaw Individual Blue for Him: woda toaletowa, żel pod prysznic i antyperspirant w kulce. Całość za 49,90zł Kiedyś ten zapach bardzo się mu podobał więc postanowiłam mu zrobić niespodziankę bo mam już dość Burberry London, którym wręcz obsesyjnie się psika;)
Dla mnie natomiast były:
Podwójny róż do policzków - 30,90zł
oraz
Żelowa kredka do oczu SuperSHOCK w odcieniu Blackberry za 14,90zł:)

Przez cały tydzień przyglądałam się również pomadkom Rimmel z serii Kate Moss
ale koniec końców żaden kolor nie przypadł mi do gustu na tyle abym po niego sięgnęła. Zakupu więc nie będzie;)

Złośliwość rzeczy martwych:(



Dzisiejszy dzień zaczął się słonecznie i wesoło co nastawiło mnie pozytywnie na cały dzień:) W związku z tym zrobiłam sobie wesoły, wiosenny makijaż z niestandardowym połączeniem - pomarańczowy cień do zimnej karnacji i kiedy chciałam go sfotografować na bloga to się okazało, że moja cyfrówka odmówiła posłuszeństwa:( Akumulatorki są dobre i naładowane na 100% więc to MUSI być wina aparatu co oznacza, że w najbliższym czasie nie będzie na blogu nowych zdjęć makijaży bo niestety aparat w Nokii nie oddaje kolorów:( 
Spodziewałam się tego bo jakiś czas temu aparat zaczął mieć fochy ale nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko. Z drugiej strony ma to swoje zalety - będzie powód żeby sobie kupić nowy;) Jednakże ja jestem zupełnie zielona w tym temacie i dlatego będę musiała prosić bardziej obeznanych z Was o pomoc;)
Mianowicie potrzebuję aparat, który będzie mi służył zarówno na wakacje jak i do robienia zdjęć kosmetyków na bloga. Dobrze by było gdyby jeszcze nie kosztował fortunę;) 
Macie jakieś typy i możecie coś doradzić? 
Będę wdzięczna za każdą pomoc:)

niedziela, 22 kwietnia 2012

Moja historia, część II: PIELĘGNACJA

Ciąg dalszy moich historii:) Miałam opisać wszystko na raz ale post wyszedł mi taki długi, ze postanowiłam go podzielić na mniejsze;)
Przygoda z pielęgnacją zaczęła się praktycznie równocześnie z makijażem bo to kosmetyki do demakijażu były pierwszymi, które zaczęłam używać. Tak jak poprzednią notkę, zacznę również od genezy;)
Moja mama jest zdecydowaną przeciwniczką zaawansowanej pielęgnacji skóry co oznacza, że jest moim całkowitym przeciwieństwem. Dla niej mydło i woda zupełnie wystarczą. Czasami pod moim bardzo mocnym naciskiem sięga po jakieś kremy przeciwzmarszczkowe ale nie nosi to nawet śladu regularności w związku z tym nie można mówić o jakimkolwiek ich wpływie na cerę. O stosowaniu jakichkolwiek filtrów nie ma co już nawet wspominać... Brak pielęgnacji, bardzo ciężkie życie i praca w pełnym słońcu spowodowały, że cera mojej mamy jest niesamowicie zniszczona: nierówna opalenizna, przebarwienia, zmarszczki oraz opuchnięcia pod oczyma przechodzące już w worki to smutna codzienność. Nie wiem jaki rodzaj skóry ma moja mama ponieważ nigdy się tym nie przejmowała jednak podejrzewam, że jest bardzo odwodniona. Takie zachowanie mojej mamy wynika z jej wychowania - dla mojej babci istnieje jedynie woda i mydło. Co do sposobów pielęgnacji drugiej babci nie mogę się wypowiadać bo nie utrzymywałam z nią kontaktów.
Wakacje u braci mojej mamy, o których pisałam w poprzedniej notce również miały tutaj swój wpływ. Młodsza bratowa mojej mamy poza wodą i mydłem stosowała jakieś tam kremy, natomiast jej starsza bratowa zawsze używała i z tego co wiem używa do tej pory kremu Nivea ale w jej kosmetyczce były jeszcze inne kremy i samoopalacze a poza tym wszystkim ciocia robiła sobie również maseczki np. z jajka, śmietany i czegoś tam jeszcze.
Wizyty u ciotki i pierwsze przygody z makijażem przyniosły również doświadczenia w kwestii pielęgnacji. Na samym początku za poradą mojej mamy ściągałam malowidła kremem Nivea i papierem toaletowym. Było to dosyć uciążliwe i dosyć drastyczne ale dawało radę. Jakiś czas później odkryłam mleczka do demakijażu i to było objawienie;) W tym samym czasie prawdopodobnie zaczęłam również używać jakichś lekkich kremów do twarzy ale nie pamiętam tego dokładnie.
Po przeprowadzce do Krakowa zakupiłam swój pierwszy tonik. Był to nawilżający aloesowy tonik Avon z serii Naturals. Uwielbiałam go wtedy in do tej pory darzę sentymentem. W tym czasie odkryłam świat kosmetyczny i zaczęłam stosować żele do mycia twarzy, więcej kremów, mleczka do demakijażu, później maski a na końcu balsamy do ciała oraz odkryłam markę Yves Rocher. Na początku niekoniecznie to wszystko dopasowane było do rodzaju mojej cery bo i nie znałam jej rodzaju ani potrzeb w związku z tym skutki były czasem lepsze, czasem gorsze a i z regularnością było różnie ale koniec końców szło mi coraz lepiej;)
W marę upływu czasu zapoznawałam się z rodzajami skóry, jej potrzebami i sposobami ich zaspokajania dzięki czemu doszłam do etapu na jakim jestem. Stosuję toniki, kremy, żele, maseczki i mnóstwo innych kosmetyków, o których możecie tutaj czytać;)

sobota, 21 kwietnia 2012

3 herbaty

Uporałam się już z sobotnimi obowiązkami więc czas na przyjemności czyli będzie recenzja;)

YVES ROCHER
PŁYN MICELARNY DO DEMAKIJAŻU Z WYCIĄGIEM Z 3 HERBAT

OBIETNICE PRODUCENTA:
Pierwszy gest dla zachowania młodości Twojej skóry: lekki a zarazem skuteczny płyn micelarny do demakijażu twarzy, oczu i ust, który uwzględnia potrzeby skóry.
Efekt: skóra perfekcyjnie oczyszczona, oddycha i zachowuje młodość.

SKŁAD:
aqua, butylene glycol, anthemis nobilis flower water, mangiferin, glycerin, PEG-40 glyceryl cocoate, betaine, sodium coceth sulfate, methylparaben, phenoxyethanol, oleth-20, oleth-10, allantoin, parfum, camellia sinesis leaf extract, tetrasodium edta,rosa canina fruit oil, maltodextrin

MOJE WRAŻENIA:
ZAPACH: Delikatny, słodki, pudrowo-herbaciany z przewagą nuty pudrowej.
BARWA: Transparentny ale delikatnie podbarwiony na zielono. Wygląda jak zaparzona biała herbata.
KONSYSTENCJA: Płynna, wodnista. Pieni się w butelce ale nie na waciku i nie w trakcie pocierania twarzy.
OBIETNICE PRODUCENTA: Spełnione ale tylko w kwestii pielęgnacji: skóra jest stonizowana, odświeżona, odrobinę nawilżona i odprężona. Skóra jest dobrze przygotowana na przyjęcie kremu. Jako tonik spisuje się idealnie jednak niestety micel nie radzi sobie z makijażem. Nie domywa nawet pozostałości kredki i tuszu po wcześniejszym myciu ich żelem więc nie robiłam nawet podejścia do pełnego make-upu.
WYDAJNOŚĆ: Przeciętna.
SKUTKI UBOCZNE: Brak.
OPAKOWANIE: Dosyć ascetyczna butelka wykonana z odpowiednio miękkiego zielonego transparentnego plastiku z ciemno zieloną zakrętką z praktycznym korkiem. Otwór w zakrętce jest jednak zbyt mały i ciężko wylać odpowiednią ilość płynu. Grafika całego opakowania utrzymana jest w zielono-białej kolorystyce. Na plus należy zaliczyć przezroczystość butelki bo to pozwala nam kontrolować ilość płynu i nie zostaniemy pewnego dnia z pustą butlą.
POJEMNOŚĆ: 200ml
DOSTĘPNOŚĆ: Stacjonarne i internetowe sklepy Yves Rocher.
CENA: 37zł ale w promocji taniej. Pomimo tego cena jest jednak zbyt wysoka w stosunku do jakości.
OCENA: 2,5/6
 
 Podsumowując: Dostałam ten produkt jako gratis do zakupów więc właściwie nie narzekam. Używam go sobie jako toniku bo nie jestem fanką osobnego demakijażu. Jednak micel to micel i gdybym go kupiła nawet po obniżonej cenie to mocno bym się zdenerwowała bo praktycznie wcale nie ściąga makijażu. Cieszę się że mam okazję go wypróbować bo wiem już, że nigdy więcej go nie zakupię i nie będę wściekła, że zmarnowałam na niego pieniądze;)

P.S. Czy Was też tak bardzo jak mnie denerwuje nowy wygląd bloggera? Przyzwyczaiłam się do starej wersji i było mi z nią dobrze a teraz zonk:( Musze się męczyć:(

piątek, 20 kwietnia 2012

Usztywnianie;)

Dawno nie było nic do włosów więc czas to nadrobić;)

NIVEA
STYLING SPRAY
volume sensation

OBIETNICE PRODUCENTA:
Lakier do włosów bardzo mocne utrwalenie i podwójna objętość.
- Podwaja objętość włosów dzięki Style Infusion System
- Zapewnia utrwalenie przez cały dzień
- Pozostawia włosy elastyczne i miękkie
Długotrwałe utrwalenie i poprawa kondycji włosów.

SKŁAD:
alcohol denat., butane, isobutane, propane, octylacrylamide/acrylates/butylaminoethyl methacrylate copolymer, aqua, panthenol, niacinamide, PEG-12 dimethicone, aminomethyl propanol, limonene, benzyl alcohol, butylpenthyl methylpropional, geraniol, alpha-isomethyl ionone, parfum

MOJE WRAŻENIA:
ZAPACH: Słodki, jakby owocowy, sztuczny ale przyjemny.
BARWA: Bezbarwny
KONSYSTENCJA: Płynna.
OBIETNICE PRODUCENTA: Spełnione - lakier robi to co ma robić, czyli utrwala włosy. Właściwie niczego więcej nie oczekuję więc jestem zadowolona. Dodatkowo nie skleja ich i nie pozostawia białych okruszków (nie wiem jak po wyczesaniu bo nigdy tego nie robię). Nie sprawdza się tylko w trakcie deszczu - wtedy przestaje działać.
WYDAJNOŚĆ: Bardzo dobra. Niby nie używam go codziennie ale ubywa go bardzo powoli.
SKUTKI UBOCZNE: Brak. Nie wysusza ani nie niszczy włosów.
OPAKOWANIE: Typowe dla lakierów - spray. Butla jest aluminiowa. Wąska, wysmukła i jeszcze dodatkowo zwężona w górnej części co ułatwia jego trzymanie. Dyfuzor bardzo praktycznie umieszczony jest w korku dzięki czemu nie musimy się martwic o zatyczkę. Dyfuzor niezbyt dokładnie rozpyla lakier ale kropelki nie zostają na włosach więc właściwie nie ma problemu.
POJEMNOŚĆ: 250ml
DOSTĘPNOŚĆ: drogerie, internet
CENA: Około 15zł ale w promocji taniej.
OCENA: 5/6
 
 Podsumowując: Kupiony dawno, dawno temu odczekał swoje w szufladzie i się sprawdził. Myślę, że jeszcze nie raz sięgnę po lakiery tej marki.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Czarne oczy;)

Jak pewnie zdążyliście zauważyć uwielbiam krechy na powiekach a szczególnie upodobałam sobie czarne, mocno wyciągnięte w stylu lat 50-tych. W związku z tym nieodzownym elementem mojej kosmetyczki są eyelinery. Ostatnio zapragnęłam eyelinera w pisaku od YSL ale niestety cena 140zł mnie przeraziła bo krążące po internecie opinie o takowych mazidłach nie są zbyt pochlebne. Jakież było moje zaskoczenie (oczywiście pozytywne) kiedy to po wejściu do sklepu YR odkryłam eyeliner w pisaczku:) Na dodatek była promocja więc nie mogłam go sobie odmówić;) Używam go już od dłuższego czasu więc czas na recenzję.

YVES ROCHER
EYELINER WE FLAMASTRZE 12h
01 Noir

OBIETNICE PRODUCENTA:
Idealna precyzja, głeboka czerń. Z łagodzącą wodą z rumianku.
Trwały eye-liner z cienką i giętką końcówka, która umożliwia narysowanie precyzyjnej kreski.
Intensywny, bogaty w czarne pigmenty odcień zapewnia intensywne i głębokie spojrzenie przez 12 godzin.
Jego + :Cienka i giętka końcówka, która zapewnia precyzyjną kreskę.
Opis pochodzi ze strony: http://www.yves-rocher.com.pl

SKŁAD:
Niestety nie mam:(

MOJE WRAŻENIA:
BARWA: Czarna.
PIGMENTACJA: Dosyć dobra - może nie smoliście karbonowa ale jest to przyjemna i wyrazista czerń.
KONSYSTENCJA: Zupełnie płynna jak to w pisaczku;)
UŻYTKOWANIE: Bardzo przyjemne. Jedyne co potrzeba to odrobina chęci;)
WSPÓŁPRACA Z INNYMI KOSMETYKAMI: Świetna:) Doskonale spisuje się na wszystkim co suche, chociaż dzisiaj stosowałam go na jeszcze wilgotnym Dermacolu i również mnie nie zawiódł.
TRWAŁOŚĆ: Świetna. chociaż nie jest wodoodporny to spokojnie wytrzymuje cały dzień bez rozmazywania i znikania. Ulewy ani płaczu jednak nie wytrzyma.
EFEKTY: Podkreślone i bardzo precyzyjne wykonturowane oko.
ZAPACH: W opakowaniu jakiś taki słodko-chemiczny ale w trakcie nakładania niewyczuwalny
SMAK: Nie próbowałam;)
SKUTKI UBOCZNE: Brak.
DEMAKIJAŻ:  Bardzo prosty i przyjemny - schodzi wszystkim czym zmywam makijaż razem z całą resztą.
OPAKOWANIE: Plastikowa, czarna tubka ze srebrnymi napisami oraz dopasowaną i szczelną zatyczką zamykaną na klik. Całość jest oklejona folią więc mamy pewność, że nikt przed nami nie otwierał produktu.
WYDAJNOŚĆ: Bardzo dobra. Używam go dosyć często od około 3 miesięcy i nadal działa tak samo. Nie zapowiada się tez, żeby miał szybko wyschnąć.
APLIKATOR: Stożkowa, bardzo miękka gąbeczka zamocowana na stałe do opakowania.

DOSTĘPNOŚĆ: Internetowe i stacjonarne sklepy Yves Rocher.
 MASA: 1,2g
CENA: 33zł ale w promocji taniej.
OCENA:  5/6

Podsumowanie: Kupiłam go na pocieszenie a okazał się bardzo przyjemnym towarzyszem zarówno codziennych jak i tych odświętnych makijaży:) Polecam wszystkim, którzy chcieliby wypróbować eyeliner w pisaku:)

środa, 18 kwietnia 2012

Zakupy + kulinarne eksperymenty;)

Dzisiejszy dzień okazał się bardziej owocny niż mogłam przewidywać dlatego postanowiłam podzielić się tym z Wami.
Na początek niedzielne zakupy:
 Z dosyć długiej listy zakupów  nabyłam połowę. Oprócz tego co widać na zdjęciu w moje rączki trafiły jeszcze dwie tubki pasty do zębów.
Zakupiłam więc:
1. BeBeauty Micelarny żel do mycia i demakijażu - naczytałam się pozytywnych jego recenzji w internecie więc stwierdziłam, że muszę spróbować. Co prawda do Biedronki mi zupełnie nie po drodze ale jak już znalazłam się w jej okolicy to postanowiłam skorzystać bo grzechem byłoby nie wypróbować kosmetyku, który ma tak dobre opinie a kosztuje 4,20zł;)
2. Schauma Świeżość Bawełny - nigdy jakoś nie przepadałam za tymi szamponami ale jako, że dawno po nie nie sięgałam to postanowiłam spróbować ponownie. Albo okaże się dobry albo sobie przypomnę dlaczego ich nie używam;) Ta wersja to jakaś nowość poza tym był w promocji w Rossmannie więc tym bardziej mnie to skusiło;)
3. Farmona Dermacos Aktywna Kuracja Uszczelniająca Naczynka i Redukująca Zaczerwienienia - co prawda na liście znajdował się krem Tołpy ale jak już udało mi się go namierzyć to okazało się, że kosztuje około 65zł więc zdrowy rozsądek krzyknął mi do ucha, że w domu mam zapas kremów na najbliższe pół roku wiec powstrzymałam chciejstwo i zdecydowałam się na to na serum, które mogę sobie używać pod każdy inny kremik. Dodatkową jego zaletą jest to, że kosztuje niespełna 21zł a jak wykończę kremowe zapasy to wtedy sięgnę po kremy Tołpy.

W związku z tym, że byłam dzisiaj w Bochni odwiedziłam mój ulubiony sklep spożywczy bo już od dłuższego czasu chodziła mi po głowie TA sałatka z tuńczykiem. Dobrze, że w domu był spory zapas jajek bo musiałam podwoić ilość składników, żeby wystarczyło dla wszystkich;) Sałatka jest już gotowa i chłodzi się w lodówce ale jeszcze jej nie próbowałam. Mam nadzieję, że będzie dobrze smakowała;)
Tak sałatka prezentuje się z boku:
Jak widać nie wyszło jej zbyt dużo więc dla sześciu osób wystarczy na porządne wypróbowanie;)
Ktoś z Was robił już tę sałatkę? Jak wrażenia?

wtorek, 17 kwietnia 2012

Moja historia, część I: MAKIJAŻ

Dzisiaj będzie bez recenzji, bo jakoś ostatnio nie mam weny (wyżywam się artystycznie na sesjach i to chyba dlatego) i bez zdjęć ponieważ osoby o wrażliwych nerwach mogłyby tego nie wytrzymać. Będzie za to dużo pisaniny o mojej skórze. Motka może niezbyt przydatna ale za to będziecie mogły mnie bliżej poznać.
Zacznę od genezy czyli tego co wyniosłam z domu i jak zaczęła się moja historia z makijażem.
 Moja mama stosuje jedynie pomadkę albo błyszczyk. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek nakładała na siebie coś więcej ale z jej opowieści wynika, że też się kiedyś malowała.
Skąd więc u mnie takie zamiłowanie do wizażu? Czytajcie dalej;)
Od dziecka jeździłam na wakacje do braci mojej mamy (starszego i młodszego). Młodsza bratowa mojej mamy wyznaje zasadę: "im mniej tym więcej" więc z tego co pamiętam w jej łazience  pojedyncze kosmetyki do makijażu. Ciocia zawsze stosowała (i stosuje nadal) bardzo delikatny i subtelny makijaż maskujący niedoskonałości i odrobinę podkreślający naturalne walory. W jej łazience widziałam jedynie puder, róż, tusz do rzęs, 1 pastelowy cień i jakieś 2 pomadki podkreślający naturalny kolor ust. Nie było tego zbyt dużo więc nie wywołało mojego zainteresowania. Jednak starsza bratowa mojej mamy to prawdziwa kosmetykoholiczka i miała taki swój rytuał: codziennie rano robiła sobie kawę z mlekiem i punkt 9.00 zasiadała z tą kawką na około godzinę do robienia makijażu (nie wiem jak jest teraz więc opiszę tylko to pamiętam). Jej kosmetyczka to prawdziwy raj dla ciekawskiej nastolatki. Poza podkładem używała jeszcze pudru, cieni do powiek, kredki do oczu, tuszu do rzęs, kredki do ust i pomadki wszystkie w odcieniach brązu. Różu nie pamiętam ale o ile był to na pewno był brązowy;) Ciocia nie kupowała kosmetyków drogich. Wszystko czego używała kupowała na pobliskim bazarku za cenę 2-3zł.
Po tym przydługim wstępie pora jednak przejść do rzeczy:
Opowieści mojej mamy o jej malowaniu i wakacje u jej starszego brata zaowocowały tym, że w wieku około 14-tu cz 16-tu lat zaczęłam się malować. Nie będę ściemniać, że wcześniej nic nie stosowałam - zawsze wyłudzałam od mamy jakieś błyszczyki w kulce albo owocowe pomadki ochronne Bell ale to było wszystko. Z tego co pamiętam przygodę z makijażem zaczęłam od ciemnogranatowych cieni z podebranej mojej mamie niedrogiej paletki i tuszu do rzęs kupionego na targu. Nie pamiętam bardziej kolorowych błyszczyków i pomadek niż te używane wcześniej ale w tym czasie pojawiły się też u mnie pierwsze lakiery do paznokci również kupione na targu za około 2-3zł. Makijaż robiłam sobie tylko w niedzielę i większe święta a malowanie do szkoły nawet nie przyszło mi do głowy. 
W gimnazjum do mojego makijażowego zestawu doszedł jaskrawo różowy błyszczyk chyba Astor przysłany przez ciotkę (a właściwie to koleżankę mojej mamy z Australii) nakładany na usta i w bardziej mrocznym okresie mojego życia również na powieki;) Nie pamiętam również czarnych kredek, które są nieodzownym elementem bycia mrocznym więc chyba ich nie stosowałam.
Punktem przełomowym w moim makijażowym życiu było pójście do L.O. i przeprowadzka do Krakowa. Wtedy odkryłam Inglota i głównie na nim się opierałam. W tym czasie do makijażu stosowałam szary cień Oriflame i mocno różowy cień Eveline, odkryłam też czarne eyelinery i kredki. W Sephorze kupiłam nawet gabeczkę do rozcierania kredek, o której już TUTAJ pisałam. Zaczęłam kupować coraz droższe tusze do rzęs, zawsze miałam 1 na raz a kolejny kupowałam jak kończył mi się poprzednik - już nie takie po 3zł a Maybelline 2w1, Inglot (dużo tuszy Inglota), Max Factor 2000 kalorii (nie przypadł mi do gustu) i w końcu L'oreal Lash Architect (to był mój ulubieniec). Miałam też pojedyncze błyszczyki i pomadki w większości Inglota - wszystkie bardzo jasne. Pudru używałam bardzo sporadycznie ale kupiłam do niego mój pierwszy pędzel. Był to Inglot 15BJF, który dzielnie służy mi do tej pory. Takie praktyki stosowałam do końca liceum i na początku studiów.
Na studiach ograniczyłam makijaż do pudru,  błyszczyku, czarnej kredki i czarnego tuszu. Zazwyczaj używałam Rimmel Volume Flash Mascara. Dopiero na trzecim roku studiów sięgnęłam po podkłady - na początku sypkie Rimmel Lasting Finish Minerals Powder Foundation oraz rozszerzyłam swoje zapasy o kolorowe kredki i cienie do oczu, bazę pod cienie, kulki brązujące. Dopiero pod koniec studiów (V rok) odkryłam wizaż i bardziej zagłębiłam się w tym temacie. Nakupiłam więcej kosmetyków (w tym marmurkowy róż Avon), oszalałam na punkcie Essence i postanowiłam iść na kurs makijażu. Nawet kupiłam w pośpiechu TEN zestaw pędzli jednak plany się zmieniły i poszłam do szkoły wizażu i stylizacji. Dalszą historię już znacie bo zaczęłam pisać bloga więc jesteście na bieżąco. Teraz staram się malować jak najwięcej nie tylko siebie ale również na sesjach i myślę o rozpoczęciu własnej działalności;)

Pewnie część rzeczy pominęłam bo już o nich zapomniałam ale starałam się opisać wszystko co tylko pamiętam. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam swoimi osobistymi wynurzeniami i będziecie chcieli poczytać jeszcze inne historie z mojego życia:)

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Brązowiak...

Po ostatniej próbie wykonania makijażu na eyelinerze efekt tak mi się spodobał, że zapragnęłam wersji brązowej. Niestety na razie nie mam brązowego eyelinera ani cienia w kremie więc musiałam sobie poradzić inaczej;)
Zdjęcia są bardzo kiepskie ponieważ robiłam je wczoraj o 8.00 rano przy bardzo pochmurnej i deszczowej pogodzie dlatego ograniczę ich ilość do niezbędnego minimum.
Brwi niestety nadal "wilkołacze" ale w czwartek będą ujarzmione. Możliwe, że przy okazji po raz pierwszy zdecyduję się na hennę.

Jednak do rzeczy:
SKŁADNIKI:
Oczy:
Baza Art Deco
Denim Wanted Gel Eyeliner 02 Fivepocket Grey 
Vollare Cosmetics cienie do powiek Tercet 44 dwa ciemniejsze odcienie
Inglot Profesjonalny cień do powiek złoto
Versati Kredka do oczu czarna No 1 
Avon Super Shock Żelowa kredka do oczu plumful
L'oreal Volume Million Lashes Black
Delia Glamour Fashion Eyebrows Gel Corector 3 in 1 brąz

niedziela, 15 kwietnia 2012

Bursztyn we włosach potargał wiatr...

FARMONA
JANTAR
Szampon z wyciągiem bursztynu.
Z naturalnym filtrem słonecznym i kompleksem witamin.

OBIETNICE PRODUCENTA i SKŁAD:

MOJE WRAŻENIA:
ZAPACH: Delikatny ale słodki i bardzo trudny do określenia. Wydaje mi się rośliny ale to tylko moje zdanie;)
BARWA: Bezbarwny
KONSYSTENCJA: Dosyć gęsta ale płynna, nie żelowa. Bardzo słabo się pieni.
OBIETNICE PRODUCENTA: Jeżeli użyjemy tylko szamponu to możemy uzyskać efekt inny niż oczekiwany. Myje i to aż za dobrze: włosy po nim stają się szorstkie, sztywne i tak czyste, że aż skrzypiące a do tego się plączą. Jeżeli jednak nałożymy odżywkę to wszystko zgadza się z opisem.
WYDAJNOŚĆ: Niezbyt duża bo przez słabe pienienie więcej go zużywam.
SKUTKI UBOCZNE: Wysusza włosy. Jakoś dziwnie reaguje z łupieżem - niby wysyp spowodowany poprzednim szamponem się zmniejszył ale nie zniknął do końca.
OPAKOWANIE: Butla w kształcie graniastosłupa z ciemnobrązowego, transparentnego plastiku z ośmiokątną, nieprzezroczystą nakrętką w stylu retro. Naklejka jest srebrna z brązową grafiką.
POJEMNOŚĆ: 310ml
DOSTĘPNOŚĆ: Drogerie, sklepy zielarskie i internet.
CENA: 8,80zł
OCENA: 3/6
Podsumowując: Pokładałam w nim wielkie nadzieje a tu okazał się takim zwykłym średniakiem. Nie jest zły ale szału też nie robi no i nie obejdzie się bez odżywki. Kolejne zakup jest do porządnego przemyślenia bo efekt po zastosowani odzywki jest jednak przyjemny.

sobota, 14 kwietnia 2012

Migdałowe usta:)

YVES ROCHER
BAUME NOURISSANT
A L'HUILE D'AMMANDE

 OBIETNICE PRODUCENTA:
Odżywić usta jednym ruchem! Odżywczy balsam z olejkiem migdałowym błyskawicznie odżywia usta - przywraca im jędrność i uczucie komfortu. Jego miękka konsystencja łatwo się rozprowadza i pozostawia na ustach delikatny migdałowy zapach.
Plusy produktu: Całe bogactwo olejku migdałowego dla odżywionych ust, które odzyskują miękkość i delikatność.
Opis pochodzi se strony Yves Rocher

SKŁAD:

MOJE WRAŻENIA:
ZAPACH: Bardzo delikatny, kremowy z lekka migdałową nutą. Zapach utrzymuje się na ustach ale nie przeszkadza.
BARWA: W opakowaniu biała na ustach zupełnie bezbarwna. Nie bieli.
KONSYSTENCJA: W opakowaniu bardzo gęsta i zwarta ale łatwo się rozprowadza na ustach. Bardzo lubię w nim to, że jest odporny na temperaturę - nawet przy 40-to stopniowym upale można go go nosić w kieszeni i poza tym, że zrobi się lekko błyszczący i wilgotny na końcu nic się mu nie dzieje. Nie roztapia się i nie rozgniata na ustach.
OBIETNICE PRODUCENTA: Spełnione. Balsam rewelacyjnie nawilża i odżywia usta. Sprawia, że stają się miękkie, delikatne i zadbane. Zapobiega powstawaniu suchych skórek a jednocześnie przyspiesza gojenie zajadów i innych podrażnień.
WYDAJNOŚĆ: Świetna. Pomadka wystarcz na bardzo, bardzo długi czas.
SKUTKI UBOCZNE: Ma trochę wazelinowy, jakby odrobinę mydlany smak ale nie jest to bardzo przeszkadzające.
OPAKOWANIE: Plastikowy wykręcany sztyft z zatyczką. Opakowanie jest maleńkie dzięki czemu zmieści się w każdej, nawet najmniejszej torebce lub kieszeni. Całość utrzymana jest w żółto-białej kolorystyce.
POJEMNOŚĆ: 4g
DOSTĘPNOŚĆ: Internetowe i stacjonarne sklepy Yves Rocher.
CENA: 10zł
OCENA: 5/6
 
 Podsumowując: Kupuję je regularnie w różnych wersjach zapachowych od ładnych kilku lat i zawsze jestem zadowolona. Szczególnie lubię je używać latem bo nie muszę się obawiać, że mi się rozpadną pod wpływem ciepła. Myślę, że jeszcze niejednokrotnie po nie sięgnę.

piątek, 13 kwietnia 2012

Cieniotrzymacz idealny...

ARTDECO
EYESHADOW BASE

OBIETNICE PRODUCENTA:

SKŁAD:

MOJE WRAŻENIA:
BARWA: Jasno beżowa, cielista z delikatnymi srebrnymi drobinkami, które dają delikatny i wcale nie dyskotekowy efekt rozświetlenia.
PIGMENTACJA: Bardzo delikatna - po nałożeniu na powieki kolor jest praktycznie niewidoczny. Baza jedynie odrobinę wyrównuje koloryt a drobinki delikatnie rozświetlają.
 
KONSYSTENCJA: Piankowa ale dosyć zbita, coś jak obita na sztywno śmietana. Jak wkładam w nią palec to mam wrażenie, że to jest mus.
UŻYTKOWANIE: Bardzo przyjemne. Jedyne co trzeba zrobić to nabrać odrobinę na palec i delikatnie rozprowadzić na powiece.
WSPÓŁPRACA Z INNYMI KOSMETYKAMI: R-W-E-L-A-C-Y-J-N-A! Świetnie spisuje się nałożona pod podkład, puder, cienie, kredkę, eyeliner czy co tam jeszcze można położyć, jak i na podkład, nałożone zarówno pojedynczo jak i w najróżniejszych zestawieniach.
TRWAŁOŚĆ: Kolejna R-E-W-E-L-A-C-J-A! Jest nie do zdarcia przez cały dzień, całą noc czy ile kto tam chce ją trzymać.
EFEKTY: Delikatnie wyrównany koloryt powieki, subtelne rozświetlenie i wspaniałe podbicie kolorów oraz genialne utrwalenie makijażu oka.
ZAPACH: W opakowaniu chemiczny, trochę przypomina cytrynowy Domestos ale ale po nałożeniu niewyczuwalny
SMAK: Nie próbowałam;)
SKUTKI UBOCZNE: Brak.
DEMAKIJAŻ:  Bardzo prosty i przyjemny - schodzi wszystkim czym zmywam makijaż razem z całą resztą.
OPAKOWANIE: Plastikowy, czarny słoiczek z białym wnętrzem i srebrnymi napisami na opakowaniu. Trochę niehigieniczne i uciążliwe dla osób o długich paznokciach ale da się wytrzymać. Całość zapakowana była w czarne pudełeczko ze srebrnymi napisami ale niestety wyrzuciłam je już więc nie mogę pokazać zdjęcia.
WYDAJNOŚĆ: Bardzo dobra. Używam stale od kilku miesięcy i zużyłam około 1/4.
APLIKATOR: Brak. 
DOSTĘPNOŚĆ: perfumerie, drogerie, internet
 MASA: 5ml
CENA: Około 35zł
OCENA:  5,5/6

Podsumowanie: Czaiłam się na nią kilka miesięcy, potem znowu jakiś czas leżała jako zapas w kuferku ale teraz stała się nieodzownym elementem każdego makijażu. Po koszmarnych doświadczeniach z bazą Virtual ta baza to mój ideał. Ciężko mi będzie zamienić ją na inny model.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...