Jest środek lata więc moje usta świrują. Ciągle wysychają i pierzchną co oznacza, że non stop muszę mieć pod ręką jakieś smarowidło i co chwilę je aplikować. Zdecydowanie moim ulubieńcem jest Carmex ale postanowiłam go zdradzić i tym razem sięgnęłam po coś innego.
L'biotica
Regenerujący balsam do ust
Na opakowaniu producent obiecuje całkiem sporo: " Balsam do ust MEDIC SPF8 regeneruje silnie wysuszone, spierzchnięte usta, łagodząc stany zapalne i przywracając im zdrowy wygląd. Zapewnia ochronę przed szkodliwym wpływem promieniowania słonecznego. Unikalną właściwością regenerującego balsamu do ust L'biotica jest jego skład bogaty w substancje odżywcze:
wosk pszczeli - posiada właściwości lecznicze, doskonale natłuszcza, łagodzi podraznienia
menthol - przynosi natychmiastową ulgę, wykazuje działanie przeciwzapalne i antyseptyczne
super sterol ester - ma silne właściwości regenerujące, sprzyja ochronie przed infekcjami bakteryjnymi
d-panthenol - wykazuje silne działanie ochronne i regenerujące
miód - przyspiesza gojenie się naskórka, łagodzi podrażnienia
oliwa z oliwek - wzmacnia naturalny płaszcz wodno-lipidowy, tworząc na skórze ochronny film".
Ale jak przychodzi co do czego to skład wygląda już trochę słabiej: petrolatum, cera alba, ricinus communis oil, olea europea oil, honey, c12-15 alkyl benzoate (and) titanium dioxide (and) aluminium stearate (and) polyhydroxystearic acid (and) alumina, ethylhexyl methoxycinnamate, octocrylene, vanilla, c10-30 cholesterol/lanosterol esters, tocopheryl acetate, d-panthenol, camphor
W opakowaniu balsam ma biały lekko transparentny kolor i bardzo gęstą wazelinowatą konsystencję. Pod wpływem zimna twardnieje tak bardzo, że nie byłam w stanie go wydobyć z opakowania dlatego normalnie można go używać chyba tylko latem gdy nadejdą fale upałów a jesienią i zimą wyłącznie wtedy, gdy cały czas nosimy go w kieszeni położonej blisko ciała, np w spodniach. Zimą nie widzę możliwości użycia go poza domem. Równie dobrze można by wyciskać sok ze starej nogi od krzesła...
Pachnie bardzo delikatnie mentolowymi cukierkami natomiast w smaku jest neutralny. Jedynie zawarty w składzie mentol i kamforą dają odrobinę wrażeń pseudo-smakowych.
Po nałożeniu na spierzchnięte usta lekko mrowi oraz delikatnie chłodzi ale przede wszystkim daje przyjemne uczucie ukojenia i nawilżenia jednak jest to jedynie złudzenie. Balsam znika z ust równie szybko jak się po nich rozprowadza (nie wliczam w to próby sił przy wyciskaniu) po czym cudzym oczom a naszym komórkom czuciowym ukazuje się obraz nędzy i rozpaczy. Wargi są spierzchnięte szorstkie i tak wysuszone, że w akcie rozpaczy wróciłam do ich oblizywania choć już od wieków tego nie robiłam. Aplikować więc trzeba go co kilkanaście minut co o dziwo wcale poważnie nie wpływa na jego wydajność, bo nie chce się skończyć choć męczę go już kilka miesięcy.
Na szczęście nie podrażnia ani nie wywołuje reakcji alergicznych.
Kartonik zawiera wszystkie potrzebne informacje ale raczej nie kojarzy się z produktem aptecznym natomiast tubka wręcz przeciwnie. Jest ładna, ascetyczna i miła dla oka a przede wszystkim niesamowicie trwała bo przeżyła nawet moje sadystyczne metody wyciskania zawartości w zimniejsze dni.
Ścięta pod skosem końcówka aplikatora ułatwia rozprowadzanie balsamu choć ja za takimi rozwiązaniami nie przepadam i zdecydowanie wolę sztyfty oraz kulki a nawet słoiczki.
Czy polecam? Nie bardzo. Parafina na pierwszym miejscu w składzie sprawia, że właściwości pielęgnacyjne są praktycznie żadne i równie dobrze możecie posmarować się smarem do roweru. No chyba że macie praktycznie niewymagające usta i chcecie mieć mazidło dla samego jego posiadania.
Jest to kolejny produkt marki L'biotica, który słabo wywiązuje się ze swoich obietnic i sprawia, że mam coraz większą ochotę trzymać się od tej marki z daleka :/
POJEMNOŚĆ: 10ml
DOSTĘPNOŚĆ: Sklepy zielarskie, drogerie, internet
CENA: Około 10zł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze - dzięki nim ten blog żyje :)